Mateusz Stępień: Po zaciętym meczu pokonaliście Sportino Inowrocław. Co głównie się do tego przyczyniło?
- Pierwsza połowa była bardzo wyrównana. Żadnemu zespołowi nie udało się wypracować dużej przewagi. Później, narzuciliśmy rywalowi swój styl gry, odskoczyliśmy mu, i z tę punktową zaliczkę udało nam się dowieźć do końca. Koszykarzom Sportino zabrakło zimnej krwi i chyba też atutów. Przez długi czas starali się odbijać w naszą stronę piłeczkę, ale w pewnym momencie przestało im to wychodzić i to my cieszymy się teraz z wygranej.
Trener Szczubiał powiedział na konferencji prasowej, że zwyciężyć pomogły wam także niecelne rzuty inowrocławian z łatwych pozycji. Czyli to, przez co ulegliście w poprzedniej kolejce Anwilowi Włocławek.
- Być może to też było naszym "atutem", ta nieskuteczność rywala. Wygraliśmy kolejny mecz i to jest dla nas w tej chwili najważniejsze. Po raz kolejny udowodniliśmy osobom, które już na starcie nas skreśliły, że potrafimy grać i bić się o czołowe lokaty. Dobra dyspozycja Znicza w tym sezonie zamyka im po prostu usta. Tworzymy fajną drużynę, jest w niej kolektyw, ma ona potencjał.
Szczerze, jest pan zaskoczony tak dobrą grą Znicza w tym sezonie?
- Rzeczywiście, nie przypuszczałem, że będzie aż tak dobrze. Od samego początku szybko się porozumieliśmy na parkiecie, ale i poza nim. W zespole jest super atmosfera, a to także przekłada się na dobre wyniki. To, że Amerykanie trafiają, to nie wszystko. Na te ich osiągnięcia pracujemy wszyscy.
Oni są jednak wiodącymi postaciami. Przeciwko Sportino John Williamson, Jeremy Chappell i Keddric Mays zdobyli razem aż 60 z 72 punktów całego zespołu.
- Nie nazwał bym ich gwiazdami, jak wielu ich tak określa, a bardziej liderami drużyny. Nasza taktyka jest oparta właśnie na nich. A że ze swoich ról każdy wywiązuje się dobrze, widzą wszyscy. Jesteśmy jednak zespołem. To on, cały - wygrywa i przegrywa.
Na co stać Znicz Jarosław w tym sezonie?
- Trudno to określić. Nie chcę mówić o jakiś medalach, my będziemy grać o jak najlepszy wynik. Chcemy udowodnić, że na pakiecie nie grają ani nazwiska, ani pieniądze, jak to ma miejsce w Asseco Prokomie, czy PGE Turowie, a zespół.
A Znicz to bardziej niespodzianka, czy rewelacja obecnych rozgrywek?
- Może po trochu i to, i to. Od początku prezentujemy wysoki poziom, mam nadzieję, że uda nam się utrzymać go jak najdłużej, najlepiej do końca sezonu. Może się powtórzę, ale jest między nami chemia, a jeśli tak dalej wszystko się potoczy, będzie po prostu super.
Gdy po raz ostatni rozmawialiśmy, a było to zaraz po zakończeniu zeszłego sezonu, powiedział pan, że w klubie, w którym będzie teraz grał, chce odbudować się zarówno sportowo, ale i też mentalnie. W Jarosławiu to się udało?
- Może nie widać tego w meczowych statystykach, ale naprawdę dobrze mi tu. Wykonuje polecenia, jakie powierza mi trener, wszyscy gramy po to, by wygrywał zespół i to procentuje dobrymi osiągnięciami w lidze. A po co coś zmieniać, skoro dobrze to wychodzi.
Po raz pierwszy w karierze reprezentuje pan barwy Znicza i przekonuje się o "uroku" dalekich wyjazdów. Jest to męczące?
- Trochę tak, ale nie ma co narzekać. Jesteśmy w klubie z takiego miasta, skąd mamy bardzo daleko do rywali. Czasami na mecz zdarza nam się jechać nawet 12 godzin. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że spotkania w obcych halach wychodzą nam lepiej, niż w swojej. Żartowaliśmy nawet, że jeśli wszystkie mecze rozgrywalibyśmy na wyjazdach, bylibyśmy jeszcze wyżej w tabeli.
Nie wiem, czy na takie rozwiązanie zgodziła by się PLK.
- No ja też właśnie (śmiech). Ale mówiąc już poważnie, to póki co gra nam wychodzi, jesteśmy wysoko w tabeli, oby tak dalej.