Jesteśmy na plusie - rozmowa z Romanem Ludwiczukiem, prezesem Polskiego Związku Koszykówki

Czy koszykówka ma się dobrze? Prezes PZKosz, Romam Ludwiczuk, twierdzi że tak. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl ujawnił, że już niedługo związek wprowadzi obowiązek przebywania na parkiecie trzech polskich koszykarzy równocześnie. - Polacy nie mogą być jedynie asystentami Amerykanów, którzy grali w streetball - mówił. Ludwiczuk nie widzi też nic złego w tym, że pracownicy PZKosz przyznali mu nagrodę specjalną. -Docenili moją pracę dla dobra koszykówki. To miły gest - ocenił prezes.

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki

Wojciech Potocki: Rozmawiamy tuż, po zakończeniu części oficjalnej "Złotych Koszy". Skąd ten pomysł? Czy przypadkiem nie chcecie negatywnych zjawisk w polskiej koszykówce przykryć cieniutką warstewką złota?

Roman Ludwiczuk: Nic podobnego. Nie wiem co może być złego w naszej koszykówce. Spotykam się jedynie z pozytywnymi opiniami, tylko niektórzy nie chcą tych dobrych stron zobaczyć. Nie za bardzo więc wiem co złego może się dziać. A gala jest pomyślana jako podziękowanie wszystkim, którzy zajmują się koszykówką i dotychczas nie byli, że tak powiem, "dopieszczani". Mam nadzieję, że "Złote Kosze" na stałe wpiszą się w koszykarski kalendarz. Chociaż, być może kategorie będą jeszcze ulegały modyfikacji. Chodzi o dostrzeżenie wkładu wielu osób i firm w rozwój naszej dyscypliny. Teraz uhonorowaliśmy nimi, trenera reprezentacji kadetów, kluby młodzieżowe, samorządy wspierające koszykówkę, firmy wspierające kluby, sponsorów reprezentacji, jednym słowem wszystkich, którym należy się podziękowanie.

Nie ma pan wrażenia, że najmniej w tym wszystkim było nagród dla zawodników?

-Nie wydaje mi się. Wyróżniono przecież Marcina Gortata, Paulinę Pawlak, Polonię 2011, trenera reprezentacji kadetów. Myślę, że nie zapomniano o zawodnikach i uznano ich wielki trud.

Wielka gala, uśmiechy, nagrody, ale Polski Związek Koszykówki ma ostatnio wielu krytyków. Powoli zaczyna się wszystko "rozłazić". Musiał pan, mówiąc kolokwialnie "wziąć za twarz PLK", kluby mają długi, reprezentacja nie ma trenera, a liga sponsora. Można te zarzuty mnożyć i mnożyć.

- Widzę, że trzeba przypomnieć co było wcześniej. Jestem prezesem od 6 listopada 2006 roku i wtedy PZKosz zamykał rok stratą rzędu 6,5 miliona złotych. Po trzech latach zorganizowaliśmy EuroBasket, który skromnie licząc miał kosztować około 30 milionów, a kosztował 35. Dzisiaj związek kończy rok 2009 zyskiem. Jeszcze nie policzyliśmy dokładnie jakim, ale na pewno jesteśmy na plusie. Jeśli ktoś mówi, że koszykówka się "rozłazi", to ja się z takimi opiniami po prostu nie zgadzam. Jest odwrotnie, zarząd pod moim kierownictwem potrafił w ciągu trzech lat wszystko poskładać, pozbierać i wyprowadzić z dołka, a do tego jeszcze zrobiliśmy wielką imprezę. Teraz musimy pomóc lidze, która nie dała sobie rady w czasie kryzysu gospodarczego.

No właśnie, polska koszykówka powinna stać ligą.

- Nie prawda. Polska koszykówka stoi reprezentacją i to powinien być główny cel naszego działania. Nic tak nie buduje prestiżu dyscypliny jak silna drużyna narodowa. Widzimy to choćby na przykładzie innych sportów zespołowych. Jeżeli jednak w klubach będą występowali sami obcokrajowcy to nic z tego nie będzie wynikało dla reprezentacji. Pal sześć jeśli są to zawodnicy tacy jak Qyntel Woods, ale angażujemy chłopców, którzy grali w streetball w USA, a nasi reprezentanci służą im jedynie do podawania piłek, to nie poprawimy poziomu polskiej reprezentacji.

Jak to zmienić? Czasy administracyjnych nakazów, chyba jednak minęły.

- Na razie musi być na parkiecie dwóch Polaków. Być może niedługo ustalimy, że na boisku będzie musiał grać jeszcze trzeci Polak. Ja jestem za takim rozwiązaniem i mówię "otwartym tekstem" - od przyszłego sezonu powinno być na parkiecie trzech Polaków! Inaczej nie będą mogli pokazać się tacy gracze jak Śnieg, Waczyński, Kostrzewski, a odpowiedni zapis, nawet administracyjny, może nawet obniżyć poziom ligi, lecz wzmocni pozycję polskich graczy. Będą oni musieli w decydujących minutach spotkań podejmować kluczowe decyzje rzutowe, prowadzić grę w trudnych momentach. To już nie będą statyści czy asystenci obcokrajowców. Jestem przekonany, że w tym kierunku musimy zmierzać.

Przeczytałem w jednej z gazet, że chodzi pan po związkowym korytarzu i opowiada, że jest sponsor ligi, który zapłaci 4 miliony złotych?

- To jest kompletna nieprawda. Nie wiem dlaczego niektórzy tak niesprawiedliwie osądzają PZKosz. Wystarczy przecież obiektywnie spojrzeć na to co zrobiliśmy dla koszykówki przez ostatnie trzy lata.

Mówił pan, że nasza koszykówka reprezentacją stoi, ale ta reprezentacja nie ma trenera. Jak długo potrwa ten stan?

- Chciałbym, żeby to było jak najszybciej, bo czas najwyższy przygotować kalendarz reprezentacji do eliminacji mistrzostw Europy. Niestety, komisja powołana w sprawie wyłonienia trenera nie rekomendowała żadnego z kandydatów. Myślę, że decyzje podejmiemy zaraz po losowaniu grup eliminacyjnych, które odbędzie się 16 stycznia 2010 roku w Monachium.

Będzie ponowny konkurs?

-Nie, wyłonimy trenera drogą negocjacji, a kandydatów wskazała komisja. Chciałbym, żeby to się stało szybko, bo już trzy lata temu przerabialiśmy scenariusz, kiedy to kalendarz przygotowań kadry ustalaliśmy sami, bez trenera. Nie chciałbym powtarzać tego nieudanego eksperymentu.

Mówi się, że trenerem może zostać Hiszpan, Joan Plaza.

- To jest jeden z poważnych kandydatów. Został wskazany, o ile dobrze pamiętam, przez trenera Mirosława Noculaka i na początku stycznie będziemy z nim rozmawiali.

Zaczęliśmy od gali "Złotych Koszy", to wróćmy jeszcze na chwilę do tej uroczystości. Pan też został uhonorowany nagrodą specjalną.

- To była dla mnie bardzo miła chwila. Pracownicy PZKosz wręczyli mi tę nagrodę mimo - jak sam pan mówił - nie zawsze pochlebnych opinii krążących ostatnio o mnie w mediach. Oni uznali, że to co robię dla koszykówki jest dobre. Jest mi z tego powodu bardzo miło.

Były to medale EuroBasketu 2009. Można więc powiedzieć - czego koszykarze nie zdobyli, dostał prezes.

- Ja już wcześniej dostałem medal od pracowników. W dniu finału, tuż po dekoracji założyli mi spontanicznie na szyje medal EuroBasketu. To była dla mnie najpiękniejsza chwila w całych mistrzostwach. No, może piękniejsze było zwycięstwo naszych koszykarzy z Litwą.

Wygraliśmy z Litwą, ale to oni, a nie my, dostali dziką kartę na mistrzostwa świata do Turcji. Uważa pan, że to porażka organizacyjna związku?

- Nie. Po prostu takie są realia koszykówki. Stanęliśmy po dziką kartę w kolejce z takimi drużynami jak z Niemcy, Rosja, Litwa czy Wielka Brytania, a przecież były jeszcze drużyny z innych kontynentów. Uważam, że sukcesem są trzy miejsca przyznane Europie. Polska reprezentacja jest na fali wznoszącej i myślę, że przez dwa lata będziemy piąć się w górę. Trudno, nie ma dzikiej karty, więc musimy mocno zakasać rękawy i przygotować się do kolejnych meczów eliminacyjnych.

Mówił pan na gali o marzeniach i starcie reprezentacji w Igrzyskach Olimpijskich. Myśli pan, że one się spełnią?

- Mam nadzieję, że tak. Pod warunkiem, że zawodnikom dopisze zdrowie i chłopcy zaczną w swoich klubach odgrywać coraz ważniejsze role. Wierzę również, że nowy trener nie będzie się bał wykorzystywać młodych zawodników na Euro 2011. Mam tu na myśli Tomasza Śniega, Adama Waczyńskiego, Dardana Berishę czy Mateusza Kostrzewskiego. Proszę mi wierzyć, mamy znakomitych, młodych zawodników, którzy nawet w tym sezonie mogą uzupełnić naszą reprezentację i uczyć się. Hiszpan Rubio pokazał, że jak się ma 18 lat, to można wychodzić w pierwszej piątce nawet w finale Igrzysk Olimpijskim i grać przeciwko najlepszym Amerykanom. Na naszym podwórku dowiedli tego ostatnio szesnastoletni chłopcy z AZS Politechniki Warszawskiej, którzy w Pucharze Polski wygrali po dogrywce z Czarnymi Słupsk. Udowodnili, że jak się gra z ogromną wolą walki i determinacją, to wszystko jest możliwe.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×