"Świąteczna" forma Magików, cztery minuty Gortata

Rywalizacja pomiędzy Orlando a Bostonem zapowiadała się jako bardzo ciekawe starcie w bożonarodzeniowym grafiku NBA. Niestety z dużej chmury mały deszcz. Magicy zaprezentowali iście "świąteczną" formę i przegrali z Celtami 77:86. Marcin Gortat spędził na parkiecie nieco ponad cztery minuty.

W początkowych chwilach gry obie drużyny były na bakier ze skutecznością. Jak się później okazało, była to bolączka przede wszystkim Magików. Orlando nie miało pomysłu na grę i niemalże każdą akcję kończyli rzutami z obwodu. Dwukrotnie uczynił to Mickael Pietrus, dzięki czemu zespół z Florydy wyszedł na prowadzenie 12:8. Gracze trenera Doca Riversa szybko złapali kilka niepotrzebnych fauli i mocno już poirytowany szkoleniowiec musiał dokonać kilku roszad w szeregach swojego zespołu. Do końca inauguracyjnej odsłony gra była szarpana. W szeregach Celtów zawodzili Allen i Garnett, z kolei wśród Magików "świąteczną" formę prezentowali Howard i Lewis. Co ciekawe, wszystkie punkty dla gospodarzy w tej części gry zdobyli Carter (10) i Pietrus (9).

W drugiej kwarcie nadal trwała niemoc strzelecka obu drużyn, a cechą charakterystyczną była duża ilość przewinień i strat. Pierwsi ten impas przełamali mistrzowie NBA sprzed dwóch sezonów. Po skutecznych wejściach Rajona Rondo i Tony’ego Allena, Celtowie po raz pierwszy wyszli na prowadzenie i szybko je powiększyli do stanu 34:27. Gospodarze nie potrafili przełamać impasu w rzutach z dystansu, a dodatkowo świetna obrona przyjezdnych uniemożliwiała im odrabianie strat. Howard w całej pierwszej połowie wykorzystał jeden z sześciu rzutów z gry i miał aż pięć strat! Jeszcze gorzej wiodło się Lewisowi (0/6).

Orlando przegrało drugą kwartę 8:20, a do szatni schodziło z 11-punktowym deficytem 27:38. Marcin Gortat spędził w grze nieco ponad cztery minuty. W tym czasie zebrał trzy piłki, ale złapał też dwa faule. Niestety Polak przesiedział resztę meczu na ławce rezerwowych.

Trener Stan Van Gundy mógł skorzystać z usług naszego rodaka w drugiej połowie, zwłaszcza że jego drużynie kompletnie się nie wiodło. Koszykarze z Florydy poprawili swój bilans punktowy, lecz ani na chwilę nie potrafili zbliżyć się do rywala. Jedynym poważnym zagrożeniem dla Celtów był Vince Carter, autor 27 punktów. Howard rządził w defensywie (20 zbiórek i 5 bloków), lecz w ataku był kompletnie bezproduktywny. Nieskuteczny byli Nelson i Redick, a Pietrus po początkowej dobrej grze, szybko spuścił z tonu.

Nic więc dziwnego, że Boston kontrolował wydarzenia na parkiecie. Fenomenalny Rondo zbierał, asystował i zdobywał punkty. Rozgrywający otrzymał solidne wsparcie od dwójki Allenów - Tony zastępujący w wyjściowym składzie Paula Pierce’a nie mylił się w kluczowych momentach, a Ray zdobył bodaj najważniejsze dwa oczka w całym meczu, kiedy Magicy zbliżyli się na trzy punkty.

Ostatecznie po dość bezbarwnym, a czasami wręcz nudnym spotkaniu, Boston zwyciężyli po raz 23 w tym sezonie i umocnili się na pozycji lidera w Konferencji Wschodniej. Orlando przegrało dopiero po raz trzeci przed własną publicznością.

Orlando Magic - Boston Celtics 77:86 (19:18, 8:20, 26:23, 24:25)

Orlando: Vince Carter 27, Rashard Lewis 19, Mickael Pietrus 9, Jameer Nelson 8, Dwight Howard 5 (20 zb), Matt Barnes 5, Ryan Anderson 4, J.J. Redick 0, Jason Williams 0, Marcin Gortat 0.

Boston: Ray Allen 18, Rajon Rondo 17 (13 zb), Tony Allen 16, Rasheed Wallace 11, Kevin Garnett 10, Kendrick Perkins 6, Eddie House 5, Brian Scalabrine 3, Shelden Williams 0, Glen Davis 0.

Źródło artykułu: