Grzegorz Bereziuk: Jak doszło do tego, że po 23 latach wróciłeś do Polski?
Konrad Wysocki: - Po ostatnim sezonie miałem problemy ze znalezieniem dla siebie dobrego klubu. Nie rozegrałem we Frankfurcie dobrego sezonu i przez to nie otrzymałem konkretnych ofert. Sytuacja zmieniła się, gdy z reprezentacją Niemiec przyjechałem do Polski na mistrzostwa Europy. Zobaczyli mnie przedstawiciele klubu ze Zgorzelca i zaczęliśmy rozmawiać.
Negocjacje zakończyły się sukcesem, lecz po pierwszych spotkaniach żałowałeś swojej decyzji. Sytuacja diametralnie zmieniła się, gdy do zespołu trafił trener Andrej Urlep. Co takiego się stało, że zanotowałeś skok formy po odejściu z klubu trenera Obradovicia?
- Zanim trafiłem do PGE Turowa, rozmawiałem z trenerem Obradoviciem. Znałem go z czasów, gdy występowałem w lidze niemieckiej. Wcześniej jednak z nim nie pracowałem i nie wiedziałem, jak to będzie. Chciał mieć mnie w swoim zespole. Każdy trener ma inną wizję i swoje złożenia. Chciał, żebym walczył na tablicach o zbiórki, a piłki do rzutów oddawał kolegom. Miałem być przede wszystkim wsparciem dla Michaela Wrighta, który - jak na środkowego – mierzy niewiele (203 cm - dop. red). Ze swojego zadania wywiązywałem się, ale to mnie nie zadowalało. Po prostu wiedziałem, że stać mnie było na więcej. Z nowym trenerem mogę robić właśnie więcej i to chyba wychodzi drużynie na plus.
Pokazałeś, że potrafisz grać nie tylko skutecznie w obronie, ale i efektywnie, a przede wszystkim efektownie w ataku. Udowodniłeś to w meczu ze Stalą, kiedy mając przed sobą trójkę rywali, odbiłeś piłkę o tablicę, a następnie z góry włożyłeś do kosza. Popisałeś się też asystą, podając piłkę koledze za plecami oraz efektownym wsadem. Takie akcje są rzadkością nawet w lidze NBA.
- Rzeczywiście, udało mi się (śmiech). Szczerze mówiąc, nie widziałem innej możliwości rozegrania pierwszej z wymienionych akcji. Miałem przed sobą rywali, kończył się czas i nie było możliwości oddania rzutu. Widziałem tylko kawałek tablicy. Wiedziałem, że mam od przeciwników lepszą pozycję i jeśli zagram piłkę o deskę, to pierwszy do niej dopadnę. To mi się na szczęście udało.
Twoje dobre występy w PGE Turowie z pewnością nie umknęły kibicom koszykówki w całym kraju. Nie zastanawiałeś się wcześniej nad wyborem gry w kadrze Polski?
- Szczerze? Kiedy zaczynałem reprezentacyjną przygodę w barwach Niemiec, byłem bardzo młody. Miałem wówczas 14-15 lat. Następnie wyjechałem do Stanów Zjednoczonych. Dwa lata temu, gdy rozgrywałem mecz w Koeln, rozmawiałem na temat reprezentacji z Marcinem Gortatem. Zapytał mnie, czy nie chciałbym grać dla Polski. Niestety, było już za późno, gdyż na swoim koncie miałem występy w drużynie niemieckiej.
Jak spędziłeś święta? Na wigilijnym stole dominowały polskie potrawy?
- Święta spędziłem ze swoją rodziną. Obok rodziców był mój brat Kevin, który także gra w koszykówkę. Mama przygotowała barszcz z uszkami, bigos i, oczywiście, moje ulubione pierożki. Nie zabrakło niczego i było bardzo sympatycznie.
We wtorek czeka was arcyważny mecz we Francji. Jak należy zagrać, aby zaskoczyć Nancy?
- Musimy to spotkanie wygrać, gdyż chcemy awansować do następnej rundy. Musimy zagrać bardzo dobrze w obronie i skutecznie w ataku. Uważam, że jesteśmy w stanie osiągnąć sukces. Mamy nowego trenera i bardzo dobry zespół. Każdy może zdobywać punkty spod kosza i z dystansu oraz skutecznie bronić. Wszystko zaczyna się zazębiać. Nie możemy jednak spoczywać na laurach. Musimy cały czas pracować, aby eliminować błędy. Trzeba grać spokojnie i z głową.
Masz jakieś specjalne noworoczne życzenie?
- Nie będę oryginalny. Niech mnie i kolegów omijają kontuzje. Wówczas będziemy mogli w pełni zaprezentować swoje możliwości. A jeśli chodzi o życie osobiste? Niech wszystko wygląda tak jak teraz i będzie dobrze.