Łańcucianie tracą przewagę - relacja z meczu Znicz Basket - Sokół

Losy ostatniego miejsca gwarantującego udział w play-off mogą ważyć się do ostatniej kolejki. Znicz Basket pokonał w Pruszkowie Sokoła Łańcut 72:58 i odrobił straty z pierwszego spotkania obu drużyn. Jedno z lepszych spotkań w karierze rozegrał Grzegorz Malewski, który uzyskał 26 punktów, miał 5 zbiórek i 4 przechwyty.

W pierwszy meczu w Łańcucie lepszy był Sokół, który za sprawą dobrej gry po przerwie odrobił dwunastopunktową stratę do rywali i ostatecznie wygrał 64:55. Od początku obecnego roku drużyna z Podkarpacia nie może jednak złapać właściwego rytmu, a na wyjeździe nie wygrała już od trzeciej kolejki spotkań. - Coś ewidentnie zacięło się w naszej grze. Niestety nikt nie może znaleźć przyczyny tej zapaści. Tak jakby ktoś wyłączył wtyczkę - porównywał rozgrywający Sokoła Rafał Glapiński.

Wyjazdowe spotkanie ze Zniczem Basket podopieczni Dariusza Kaszowskiego rozpoczęli fatalnie. Już po 6 minutach gry przegrywali 3:12. Gospodarze często starali się grać pod kosz, gdzie akcje kończyli skuteczny tego dnia Grzegorz Malewski oraz doświadczony Sławomir Nowak. Pierwszy pojawił się na parkiecie w pierwszej piątce i już do przerwy rzucił 18 punktów. Całe spotkanie zakończył z dorobkiem 26. - Byłem dobrze dysponowany rzutowo. W Warszawie nie wykorzystałem żadnego z sześciu wolnych, w meczu z Sokołem trafiłem wszystkie 9 prób - cieszył się Malewski.

- Ponownie zawodnik grający pod koszem rzuca nam do przerwy 18 punktów. W Jeleniej Górze był to Jakub Czech, w Pruszkowie Grzegorz Malewski. Nie radziliśmy sobie z nim w grze jeden na jeden, a także w obronie zespołowej - narzekał Kaszowski. Słabe zawody rozgrywali Ireneusz Chromicz i Bartosz Dubiel, a zupełnie niewidoczny był wypożyczony z Turowa Zgorzelec do Sokoła Maciej Strzelecki.

- Naszym założeniem przedmeczowym była właśnie gra pod kosz, dlatego więcej piłek dostawałem ja i Sławek Nowak - tłumaczył Malewski. Po zmianie szkoleniowca zespół Znicza Basket stara się zdobywać więcej punktów z pola trzech sekund. Za kadencji Romana Skrzecza pruszkowianie oddawali średnio 20 rzutów zza linii 6,25, tymczasem pod wodzą Pawła Czosnowskiego o siedem mniej. W meczu z Sokołem z obwodu gospodarze rzucali zaledwie cztery razy. Dopiero po przerwie ta statystyka wyraźnie poszła w górę.

Na dwie minuty przed końcem trzeciej kwarty Znicz Basket prowadził różnicą dwudziestu czterech punktów (53:29). Wówczas za sprawą rezerwowych inicjatywę na boisku przejął Sokół. Dobrą zmianę dał Jacek Balawander, który trafił z dystansu oraz w trudnej sytuacji spod kosza. Graczy z piłką umiejętnie w obronie naciskali z kolei Jaromir Szurlej i Bartosz Czerwonka. - Nie było już innego wyjścia. Podstawowi gracze źle funkcjonowali, dlatego na boisku pojawili się zmiennicy, którzy mocno postraszyli rywali - mówił Kaszowski. Na minutę przed końcem Sokół zbliżył się do miejscowych na dwanaście punktów. Na więcej gości nie było jednak stać.

- Chyba za szybko zawodnicy uwierzyli, że jest już po meczu, zapominając o niezwykle istotnym bilansie punktów. Przecież musieliśmy wygrać ten mecz różnicą 10, a nie jednym. Koszykarze Sokoła zdawali sobie z tego sprawę bo walczyli do końca - przyznał Czosnowski.

Znicz Basket Pruszków - PTG Sokół Łańcut

72:58 (18:13, 24:10, 14:14, 16:21)

Znicz Basket Pruszków: G. Malewski 26 (1), S. Nowak 13, J. Weatherspoon 8, D. Czubek 8 (2), T. Briegmann 8, M. Aleksandrowicz 4, G. Radwan 3 (1), A. Suliński 2, W. Fraś 0, B. Piotrowski 0

PTG Sokół Łańcut: T. Fortuna 14 (2), B. Dubiel 14, R. Glapiński 7 (1), J. Balawender 6 (1), W. Pisarczyk 5 (1), M. Strzelecki 4, M. Sowa 4, B. Czerwonka 2, J. Szurlej 2, Ł. Paul 0, I. Chromicz 0, M. Nitsche 0

Komentarze (0)