- Przed nami to, co najważniejsze - tymi słowami podsumował przebieg spotkania trener Lotosu Gdynia, Jacek Winnicki. Opiekun gdynianek nie miał zbyt wiele do powiedzenia na pomeczowej konferencji, która nie należała do zbyt wesołych. Ostatnia wysoka porażka na własnym parkiecie to nie był chyba wypadek przy pracy, co udowodniło środowe spotkanie. Należy jednak pamiętać, iż mistrzynie Polski mają prawo czuć w "nogach" trudy tego sezonu. Oprócz walki na ligowym podwórku, gdynianki toczyły jeszcze boje w Eurolidze koszykarek, a także pucharze Polski, po który zresztą sięgnęły.
Gdynianki chciały za wszelką cenę zmazać plamę za ostatni fatalny występ przed własną publicznością w starciu z Energą Toruń. Zwycięstwo było także celem przyjezdnych, które z kolei mocnym akcentem chciały zakończyć sezon zasadniczy FGE.- Mamy jeszcze jeden mecz w Gdyni i będziemy tam grać o zwycięstwo, bo taki mamy charakter - zapowiadał przed spotkaniem szkoleniowiec AZS Gorzów, Dariusz Maciejewski.
Początek spotkania, a raczej dwie pierwsze minuty to prowadzenie Lotosu 4:2. Od tego jednak momentu na parkiecie rządził tylko i wyłącznie jeden zespół, a były nim gorzowianki. Akademiczki od stanu 4:5 szybko odjechały na dystans 10 punktów. Na niespełna trzy i pół minuty przed końcem pierwszej kwarty AZS prowadził 17:6. Gra Lotosu daleka była od mistrzowskiej dyspozycji, co skrzętnie wykorzystały rywalki. Gdynianki niemiłosiernie pudłowały, a po pierwszej części spotkania miały na swoim koncie zaledwie 11 punktów, natomiast przyjezdne 23.
Na nieszczęście miejscowych kibiców skuteczność gospodyń w drugiej kwarcie nie uległa większej poprawie. Efekt - szybkie pięć punktów Gorzowa i przewaga wzrosła już do 17 "oczek". W 15. minucie meczu AZS prowadził 32:18 i wcale nie zamierzał odpuszczać gdyniankom. Bariera 20 punktów przewagi pękła na półtorej minuty przed końcem drugiej kwarty. Akademiczki miały wówczas na koncie 41, podczas gdy mistrzynie kraju 18 punktów! Próbowała jeszcze szarpać Roneeka Hodges, ale tego dnia podopieczne trenera Winnickiego grały jakby we mgle. Do przerwy 45:22 dla przyjezdnych.
W trzeciej odsłonie gdynianki co prawda próbowały szarpać, ale były to tylko chwilowe zrywy. Gdy po celnej trójce Oliwii Tomiałowicz i Erin Phillips Lotos w 26. minucie zbliżył się na 18 punktów to wydawało się, iż gospodynie od tego momentu będą starały się niwelować straty. Nic z tego. Lotos zaczął znów popełniać proste, wręcz szkolne błędy, a rywalki dzięki dobrej grze w obronie i szybkich kontratakach po trzech kwartach prowadziły 66:39 i wiadomo było, iż tego mecz już nie przegrają.
Czwarta kwarta to spokojna gra AZS, który w pełni kontrolował przebieg rywalizacji na parkiecie. Na ciepłe słowa, zresztą nie po raz pierwszy wśród gdynianek, zasłużyła Phillips, ale ona jedna meczu nie wygra. Wygrały za to to akademiczki i to wysoko 76:54, a trener Winnicki ma przed play-offami niemały ból głowy, jak odbudować psychicznie swoje podopieczne po dwóch tak dotkliwych porażkach na koniec sezonu zasadniczego. Problem ma też szkoleniowiec AZS, gdyż kontuzji nabawiła się rozgrywająca zespołu Katarzyna Dźwigalska i to w najważniejszym momencie sezonu... Nie mogą więc dziwić minorowe nastroje obu szkoleniowców na pomeczowej konferencji. - Smutna dziś ta konferencja - odparł trener Maciejewski.
Lotos Gdynia - KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski
54:76 (11:23, 11:22, 17:21, 15:10)
Lotos: Erin Phillips 15, Ivana Matovic 12, Roneeke Hodges 11, Olivia Tomiałowicz 5, Claudia Sosnowska 5, Louice Hlevarsson 2, Marta Jujka 2, Magdalena Leciejewska 2, Elżbieta Mukosiej 0, Marta Urbaniak 0.
KSSSE AZS PWSZ: Liudmila Sapova 14, Izabela Piekarska 13, Sidney Spencer 13, Samantha Jane Richards 10, Justyna Żurowska 8, Agnieszka Kaczmarczyk 7, Yulia Dureika 5, Nicky Anosike 4, Katarzyna Dźwigalska 2, Agata Chaliburda 0.