Nie mieliśmy nic do stracenia - wywiad z Brandunem Hughesem, obrońcą Polonii Azbud Warszawa

Brandun Hughes dwoił się i troił w drugim starciu przeciwko Anwilowi Włocławek, lecz ostatecznie spudłował rzut w ostatnich sekundach i jego Polonia Azbud Warszawa ponownie przegrała w Hali Mistrzów. I choć po meczu Amerykanin wyglądał na przygaszonego, nie odmówił wywiadu specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl, w którym ze szczegółami chętnie opowiedział o okolicznościach w jakich stołeczna ekipa doprowadziła do emocjonującej końcówki we Włocławku.

Michał Fałkowski: Zacznijmy od końca. Na dwie sekundy przed ostatnią syreną otrzymał pan piłkę i oddał rzut, który mógł przesądzić o wygranej Polonii Azbud we Włocławku...

Brandun Hughes: To był dobry rzut i powinienem go trafić. Myślałem, że będę musiał rzucać przez ręce, a tymczasem miałem otwartą drogę do kosza. Nie spodziewałem się tego w ogóle, że uda mi się wyjść na czystą pozycję i kiedy zobaczyłem, że po zwodzie mam przed sobą tylko kilka metrów przestrzeni i pusty kosz, byłem trochę zaskoczony. Rzuciłem... Cóż, myślę, że powinienem był trafić ten rzut...

Ma pan czego żałować. Gdyby to wpadło, bylibyście w niezłej sytuacji przed dwoma meczami w Warszawie.

- Tak, mam czego żałować, ale też nie będę rozpamiętywał tego przez jakiś długi czas. Przed nami kolejne mecze.

W pierwszej połowie drugiego meczu Anwil prowadził wysoko, podobnie jak we wtorek i wydawało się, że bez problemów dowiezie zwycięstwo do kosza, tymczasem...

- Tymczasem my zagraliśmy naprawdę twardo drugą połowę. Bardzo nam zależało, żeby wyjść na parkiet i pokazać serce do gry, pokazać wolę walki. W pierwszej połowie zupełnie nie graliśmy tak, jak zakładaliśmy sobie przed spotkaniem. Kompletnie nie przeszkadzaliśmy Anwilowi i oni raz za razem zdobywali bardzo łatwe punkty. Dlatego w szatni powiedzieliśmy sobie, że teraz już nie mamy wyjścia. Musimy wyjść na drugą połowę i pokazać, że jesteśmy w stanie grać w koszykówkę na dobrym poziomie. I to przełożyło się na wynik. Trzecia i czwarta kwarta to kawałek naprawdę niezłego basketu.

Mało kto spodziewał się, że po wtorkowej porażce różnicą 25 punktów, będziecie w stanie nawiązać walkę w drugim meczu.

- W każdym meczu trzeba wierzyć w sukces. Bez tego nie ma po co wychodzić na parkiet. Wtorkowy mecz to tylko jedno spotkanie, przecież środowe znowu zaczynaliśmy od 0-0 i wszystko mogło się zdarzyć. Chcieliśmy po prostu wyjść naprzeciw Anwilowi i walczyć z nimi o każdą piłkę. W ten sposób zakwalifikowaliśmy się do play-off. Walczyliśmy w każdym spotkaniu, czasami było lepiej, czasami gorzej ale ostatecznie osiągnęliśmy nasz mały sukces jakim jest gra w najważniejszej części rozgrywek i tak samo mocno będziemy walczyć do ostatniego meczu sezonu. I wiesz... tak sobie myślę, że naprawdę jesteśmy w stanie wygrać jeden mecz u siebie w Warszawie. W naszej hali gramy zdecydowanie lepiej, niż na wyjazdach i mam nadzieję, że uszczkniemy coś dla siebie z tej serii. A jeśli wygramy w sobotę, to potem wszystko może się zdarzyć...

Czy dopuszczacie do siebie taką myśl, że sobotni mecz może być jednak waszym ostatnim w tym sezonie?

- Tak, musimy być na to przygotowani. Zdaję sobie sprawę, że to może być ostatnie spotkanie w tych rozgrywkach i myślę, że wszyscy w zespole wiemy o tym. Anwil to w końcu klasowy przeciwnik, ale naprawdę nie chcemy kończyć sezonu tak wcześnie. Zagramy... ze wszystkim... z sercem, z ambicją, za nastawieniem na walkę i z tym, że żeby wygrać ten mecz, będziemy musieli zostawić na parkiecie dużo zdrowia.

W tym meczu Anwil długo prowadził bezpieczną przewagą, nawet na dwie minuty do końca było jeszcze kilka oczek różnicy, a Polonia popełniła trzy błędy w ataku i wydawało się, że losy spotkania są rozstrzygnięte. Tymczasem udało się wam doprowadzić do pasjonującej końcówki, gdzie byliście tylko o włos od zwycięstwa. Jak do tego doszło?

- Wiesz, my nie mieliśmy kompletnie nic do stracenia. Nie było żadnej presji, żadnego ciśnienia, że koniecznie trzeba zdobyć punkty. Po prostu chcieliśmy obronić każdą kolejną akcję w defensywie i spróbować zakończyć szczęśliwie każdą w ataku. Nikt z nas nie zastanawiał się czy ma rzucać, czy może podać komuś innemu, tylko kto miał akurat piłkę, starał się zdobyć punkty. Nie mieliśmy nic do stracenia. Każdy pomyślał sobie "może już nie mamy szansy, ale może jednak tak?". Co ryzykowaliśmy? Że przegramy jeszcze wyżej? W play-off to nie ma znaczenia. Dlatego gra toczyła się do ostatniej sekundy.

Bardzo brakuje wam kontuzjowanych Mariusza Bacika i Josha Alexandera?

- Boże, jak bardzo! Ich brak po prostu nas zabija, bo to byli bardzo potrzebni koszykarze. Mario to wyjadacza ligowych parkietów, który doświadczeniem mógłby obdzielić kilku młodszych graczy, a Josh to strzelec i z pewnością pomógłby nam w ataku. W ich miejsce minuty dostają młodzi gracze i... muszę powiedzieć, że jestem z nich bardzo dumny. To kompletnie niedoświadczone dzieciaki, dla każdego z nich to pierwsze w życiu play-off a mimo to grają świetnie, fantastycznie.

Mówi pan oczywiście o Marcinie Nowakowskim i Alanie Czujkowskim.

- Dokładnie, zwłaszcza jestem pełen uznania dla Alana, bo dopóki nie było kontuzji, on grał po kilka minut albo w ogóle, a teraz został rzucony na głęboką wodę i radzi sobie świetnie. Jednocześnie jednak zarówno Bacik i Alexander z pewnością wzmocniliby nasz zespół, przede wszystkim swoich doświadczeniem, którego ci młodzi chłopcy nie mają. Bardzo ciężko jest grać jak równy z równym przeciwko Anwilowi w momencie, gdy nie są zdrowi wszyscy zawodnicy.

Komentarze (0)