Dainius Adomaitis: Trzeba walczyć 40 minut i mieć szczęście

Koszykarze Energi Czarnych Słupsk dzielnie walczyli z Asseco Prokomem Gdynia w dwóch pierwszych meczach ćwierćfinałowych play-off TBL, ale ostatecznie mistrz Polski każdorazowo wykorzystywał swoją przewagę kadrową i kończył mecz swoją wygraną. Trener Dainius Adomaitis spokojnie tłumaczy przyczyny porażek, akcentując problemy kadrowe w swoim zespole.

- Z takim zespołem jak Prokom trzeba walczyć 40 minut i jeszcze mieć szczęście. My graliśmy dobrze jedynie przez 30 minut, no może nawet 35, ale w ostatnich pięciu zabrakło już sił - mówi po środowej porażce Energi Czarnych Słupsk w ćwierćfinale play-off TBL z Asseco Prokomem Gdynia trener tego pierwszego zespołu, Dainius Adomaitis. Litwin liczył, że jego ekipa będzie w stanie wywieźć Trójmiasta korzystny rezultat w postaci jednego zwycięstwa, ale mistrz Polski zdecydowanie lepiej rozgrywał końcówki meczów.

We wtorek podopieczni Tomasa Pacesasa przegrywali w pewnym momencie już osiemnastoma punktami, ale zdołali odrobić straty i wygrać 83:77, podczas gdy w środę wynik był na styku przez trzy kwarty, ale ostatnia odsłona należała do gospodarzy, którzy wygrali ją różnicą piętnastu oczek i cały mecz 78:60. Kiedy utytułowany rywal z każdą minutą nabierał rozpędu i najlepsze akcje rozgrywał im bliżej było końca, zawodnicy Czarnych z każdą minutą słabli. Nie ma się jednak czemu dziwić, wszak podczas fazy pre play-off z gry wypadło dwóch kluczowych graczy.

Najpierw kontuzji kolana doznał mózg zespołu, Tyrone Brazelton, a następnie rękę złamał Marcin Sroka. Ich urazy oznaczają, iż na obwodzie w słupskiej drużynie została tylko trójka koszykarzy: Mantas Cesnauskis, Alex Harris i Jacek Sulowski. - Nie ma Marcina, nie ma Tyrone’a i to było niestety widoczne w tych dwóch meczach. Na początku jak jeszcze starterzy mieli siły, wszystko wyglądało dobrze, ale wraz z upływem czasu coraz bardziej było widać zmęczenie. Na domiar złego Asseco trafiało wszystko i chłopaki nie byli w stanie się podnieść - opowiada Adomaitis.

Podczas gdy litewski szkoleniowiec nie miał wyjścia i musiał korzystać m.in. z niedoświadczonego Huberta Pabiana, który w dotychczasowych meczach grywał niespełna siedem minut, a przeciwko gdynianom przebywał na parkiecie średnio ponad 18, trener Pacesas bezproblemowo rotował praktycznie całą dwunastką. - Oni mają minimum dziesięciu wybitnych zawodników i mogą zmieniać się co kilka minut. Zmęczenie u nich nie występuje, bo kto zaczyna odstawać, siada na ławkę i na jego miejsce wchodzi wartościowy zmiennik - mówi opiekun Czarnych.

- Oni nie mieli dla nas litości, ale to w końcu play-off. Bezbłędnie wykorzystali nasze braki i grali tak, jak przyzwyczaili się do tego w Eurolidze - kontynuuje swój wątek Adomaitis wskazują na bardzo dobrą obronę mistrza Polski w momencie, gdy rozpoczynała się decydująca, czwarta kwarta. - To była nowoczesna koszykówka: presja na całym parkiecie non stop przez 40 minut. Żaden z naszych zawodników, który rozgrywał piłkę, nie miał łatwego życia. Nie ma więc co się dziwić, że ani Mantas, ani Alex nie ustrzegli się błędów - dodaje Litwin.

Czarni ponadto bardzo wyraźnie przegrali zbiórkę, lecz trener zespołu nie ma o to pretensji, tłumacząc swoich podopiecznych. - Mieliśmy swoje szanse, przez trzy kwarty naprawdę nieźle pracowała defensywa. Kiedy jednak broni się strefą, istnieje ryzyko, że przeciwnik będzie miał wiele zbiórek w ataku. I tak też było. Gdynianie bardzo często zbierali nam piłki sprzed nosa i powtarzali akcje, po których zdobywali punkty. Słupszczanie przegrali walkę na tablicach 33:54 a gospodarze zanotowali aż 25 zbiórek w ofensywie. To oznacza dokładnie tyle samo ponowionych prób zagrywki i w tym kontekście przegrana osiemnastoma punktami wydaje się być najłagodniejszym wymiarem kary.

Źródło artykułu: