Final Four 2009 w Berlinie było powrotem Olympiacosu Pireus do europejskiej czołówki po około dekadzie przerwy. Dziesięć długich sezonów czekali fani tego klubu na ponowny występ swoich ulubieńców w najważniejszej fazie rozgrywek. Wreszcie awansowali, lecz w półfinale przegrali z odwiecznym rywalem, Panathinaikosem Ateny, a w starciu o trzecie miejsce ulegli Regalowi FC Barcelona. I choć w Pireusie fani traktowali ich jak bohaterów ze względu na to, iż znowu są wśród najlepszych w Europie, nie wszyscy zawodnicy drużyny mają dobre wspomnienia. Między innymi Sofoklis Schortsanitis, który ani na minutę nie wyszedł na parkiet.
- Wtedy byłem zdenerwowany. Dużo było we mnie sportowej złości, choć do nikogo nie miałem pretensji. Teraz jest inaczej. Wiem, że będę w stanie pomóc zespołowi. Ciężko trenuję od początku sezonu, żeby być w formie właśnie na ten turniej i mam nadzieję, że Paryż ziści moje marzenia o dobrej grze i mistrzostwie Euroligi - mówi grecki środkowy w przededniu Final Four, dodając po chwili - Tamten turniej był bardzo trudny, ale też wiele nas nauczył. Na przykład tego, że trzeba walczyć w każdej minucie każdego meczu. Presja tej imprezy jest wielka i przytłaczająca. Trzeba być cierpliwym i grać swoją koszykówkę.
W poprzednich rozgrywkach Schortsanitisa z podstawowego składu wyparł Ioannis Bouroussis, który grywał po trzy kwarty w każdym spotkaniu. W obecnym sezonie proporcja ta znacznie się wyrównała. Obaj spędzają na placu gry przeciętnie półtorej kwarty i są tak samo ważni dla trenera Panayotisa Iannakisa. Z tym, że to czarnoskóry koszykarz rozpoczyna spotkania w pierwszej piątce, choć nie przywiązuje do tego większej wagi. - Wszyscy na tym poziomie grają podobnie i nie ma znaczenia, kto wchodzi z ławki, a kto nie. Ważniejsze jest kto kończy spotkanie na styku, choć jako starter częściej mam okazję wywierać większy wpływ na własny zespół - tłumaczy "Baby Shaq".
W zeszłym sezonie Olympiacos nie dał rady w półfinałowej batalii Final Four Panathinaikosowi Ateny, lecz nie był wówczas faworytem. Teraz jest zgoła inaczej. Podopieczni trenera Iannakisa są wymieniani jako główny kandydat do mistrzostwa i według ekspertów są bliżsi gry w wielkim finale niż ich przeciwnicy - Partizan Belgrad. Mimo to, Schortsanitis nie lekceważy rywala. - To młody zespół, aż dziw, że zaszli tak daleko, ale to tylko dobrze o nich świadczy. Grają z polotem, grają z finezją, bardzo szybko przemieszczają się z obrony do ataku i odwrotnie. Żeby ich pokonać, będziemy musieli kontrolować wydarzenia na parkiecie od pierwszej do ostatniej minuty - zapowiada środkowy z Pireusu.
Serbska ekipa ma w składzie wielu niedoświadczonych koszykarzy, dla których turniej w Paryżu będzie pierwszym w ich karierach, lecz z drugiej strony nie brakuje tam również zawodników ogranych na europejskich parkietach. Jest m.in. mistrz z Berlina z Panathinaikosem, Dusan Kecman, a także gigant Slavko Vranes, przeciwko któremu będzie musiał rywalizować Schortsanitis. - W koszykówkę gra się w powietrzu, gdzie wzrost Vranesa w postaci 229 cm pozwala mu dominować, ale też gra się na ziemi. Bycie wysokim to nie wszystko. Trzeba być jeszcze szybkim, sprawnym i dynamicznym. Ja poprawiłem się w każdym z tych elementów w ciągu roku i teraz zamierzam to wykorzystać - mówi niższy od Serba o 24 centymetry Grek.
W swojej dotychczasowej karierze center Olymapiacosu wygrywał już srebrny medal Mistrzostw Świata w Japonii czy brązowy Mistrzostw Europy w Polsce. Zapytany jaką wartość na tle wspomnianych trofeów będzie miał wywalczony krążek z Paryża, Schortsanitis unika odpowiedzi. - Póki co jeszcze nic nie wygraliśmy, a poza tym ja nie myślę tymi kategoriami. Zrobię wszystko by wygrać Euroligę i jeśli mi się to uda, wówczas będę mógł udzielić komentarza na ten temat. Na razie cieszę się na myśl o paryskim turnieju i koncentruję się na tym, jak mam zagrać, by pomóc drużynie - kończy zawodnik.