Jeszcze cztery lata temu Olympiacos Pireus był jednym z najbardziej wyśmiewanych zespołów europejskich. Na arenie międzynarodowej klub nie odnosił żadnych sukcesów, a w kraju zawsze był słabszy od odwiecznego rywala Panathinaikosu Ateny. Wszystko zmieniło się w momencie gdy ekipę objął Panayotis Iannakis, któremu kierownictwo dało wolną rękę w sprawie transferów i niemalże nieograniczony budżet. W swoim pierwszym sezonie grecki szkoleniowiec odpadł co prawda w ćwierćfinale Euroligi, lecz w zeszłych rozgrywkach, jak i obecnych, jego podopieczni rywalizowali już w Final Four. Rok temu Olympiacos był czwarty, teraz wywalczył srebrny medal.
Pytanie tylko czy w przypadku drużyny zbudowanej za wielkie pieniądze i z wielkimi nazwiskami w składzie drugie miejsce podczas Final Four jest sukcesem czy porażką? W końcu nie po to płaci się 20 milionów dolarów Joshowi Childressowi, 12,5 miliona Linasowi Kleizie czy 10,5 milionów euro Theodorakisowi Papaloukasowi by ci koszykarze przegrywali najważniejsze mecze. A tak też się stało w niedzielę, gdy naszpikowany gwiazdami Olympiacos uległ bardzo wyraźnie Regalowi FC Barcelona i przegrał wielki finał 68:86.
Zapytany o tę kwestię na konferencji prasowej trener Iannakis, odpowiedział bez wahania. - Stać nas na takich koszykarzy, więc ich mamy w zespole. Zawodnicy też są jednak ludźmi i popełniają błędy. A tych nie ustrzegliśmy się w finale i stąd taki a nie inny rezultat. Przez cały czas próbowaliśmy walczyć o swoje, ale niestety nie byliśmy na tyle skuteczni, by przechylić szalę na swoją korzyść - stwierdził 51-letni szkoleniowiec. Jego podopieczni już na samym początku meczu stracili kontrolę nad wydarzeniami na parkiecie, a Katalończycy wyszli szybko na prowadzenie 28:19, a następnie 47:36.
Punktem zwrotnym mogła okazać się trzecia kwarta. W pewnym momencie koszykarze Pireusu doszli rywala na siedem oczek 52:45 i wydawało się, że są na najlepszej drodze do odrobienia całej straty. - Trzecia odsłona była kluczowa. Próbowałem rotować składem tak, aby na parkiecie przebywali zawsze świeży, niezmęczeni zawodnicy. W ten sposób chciałem zachować intensywność gry w obronie i wymusić na rywalach błędy. Niestety ta taktyka okazała się niedostateczna - wyznał Iannakis.
Gracze greckiego zespołu mieli problemy ze zdobywaniem punktów, kulał zwłaszcza atak pozycyjny i właściwie tylko indywidualne, szarpane akcje poszczególnych zawodników utrzymywały Olympiacos w grze. To było jednak za mało wobec kolektywu jakim okazała się Barcelona. - Myślę, że nie byliśmy wystarczająco cierpliwi i podejmowaliśmy wiele pochopnych decyzji. Próbując szybko odrobić straty, pogłębialiśmy tylko swoją strzelecką niemoc. Mieliśmy problemy ze skutecznością, przede wszystkim z dystansu i z linii osobistych - wyjaśniał trener ekipy z Pireusu.
- Odkąd pracuję w Olympiacosie, kilkukrotnie zdarzało się, że mieliśmy problemy z utrzymaniem kontroli nad wydarzeniami na parkiecie. Częściej potrafiliśmy narzucić rywalom swoją wyższość, a jak nawet mieliśmy z tym pewne problemy, to i tak udawało nam się wyjść z opresji. W finale nie mieliśmy jednak tyle szczęścia - dodawał Iannakis, a zapytany o perspektywy odnośnie przyszłego sezonu, powiedział bez cienia wahania. - Dwa udziały w Final Four z rzędu utwierdziły mnie w przekonaniu, że idziemy w dobrym kierunku i za rok ponownie spotkamy się na tym turnieju. Mocniejsi i przygotowani na to, by być numerem jeden - podsumował szkoleniowiec.