Nie jesteśmy żadnymi szmatami ani śmieciarzami - rozmowa z Pawłem Storożyńskim, byłym koszykarzem Sportino Inowrocław

- We Francji w 4. lidze jest lepsza organizacja, niż w Sportino - mówi Paweł Storożyński, były skrzydłowy tego klubu, który bardzo się na nim zawiódł, pod wieloma względami. - Po roku spędzonym w Sportino, przyjemność do koszykówki ma się mniejszą - dodaje. Sam też otwarcie przyznaje, że ekipa z Kujaw zalega mu z pieniędzmi od stycznia.

Mateusz Stępień: Rozpocznę naszą rozmowę dość nietypowo. Ireneusz Jeleń odchodzi z AJ Auxerre. Taka informacja dla pana, jako kibica tego klubu, nie jest dobra.

- No tak, to wielka strata dla Auxerre. Jeleń to bardzo dobry snajper, jest niezwykle skuteczny. Mało brakowało, a z nim i drugim Polakiem w drużynie, Darkiem Dudką, spotkałbym się po ich ostatnim ligowym meczu. Zaraz po nim, obaj szybko jednak opuścili Francję. Zapewne będzie jeszcze do tego okazja. A już wiadomo, gdzie Irek zagra?

Kontraktu co prawda jeszcze nie podpisał, ale prawdopodobnie będzie to ekipa mistrza Francji, Olympique Marsylia.

- Bo słyszałem też, że ma oferty z ligi niemieckiej. Dla jego kariery, to na pewno dobry krok. Jeśli tam przejdzie, zagra w Lidze Mistrzów. Chociaż, jak ja sobie myślałem, lepiej dla niego by było, gdyby jeszcze na następny sezon został w Auxerre. W tym klubie gra oparta jest na nim, a w Marsylii jest już więcej tak dobrych piłkarzy, jak on.

Przechodząc już do koszykówki. Mimo tego, że ma pan obecnie 31 lat, dopiero w zeszłym sezonie zadebiutował w polskiej lidze. Jak oceniłby pan poziom sportowy ekstraklasy?

- Jest wysoki, podobny do tego we Francji. Wiadomo, między tymi ligami są różnice, każda ma swój styl. Tam, koszykówka jest bardziej atletyczna, występuje dużo walki pod koszem. W Polsce gra bardziej opiera się na technice, dużej liczbie rzutów z dystansu. Czołowe polskie ekipy - Prokom, Turów, czy Anwil, spokojnie poradziłyby sobie w Pro A (francuska ekstraklasa - przyp.red). Śmiało mogłyby włączyć się do gry o mistrzostwo, a już na pewno Asseco Prokom, który na pewno by wygrał ligę.

Przygodę z polskimi rozgrywkami rozpoczął pan od pobytu w drugiej drużynie z Gdyni. Później, za namową Andrzeja Kowalczyka, przeniósł się do Sportino.

- W Trójmieście czułem się bardzo dobrze. Podjąłem jednak decyzję o grze w ekstraklasie i zdecydowałem się na klub z Inowrocławia. Na pracę, która przyniosłaby dobre skutki, szkoleniowcy Sportino mieli jednak zbyt mało czasu. Tak było z trenerami Kowalczykiem i Krutikowem. Gdy zespół był pod opieką tego ostatniego i zaczęło się coś dobrze "kręcić", sezon się skończył. Nie chcę nikogo bronić ani porównywać, czy lepszy był ten, czy tamten. Komuś z nich trzeba było zagwarantować bardziej komfortowe warunki. Zbyt często jednak wprowadzano roszady na tym stanowisku. Był to błąd i wina działaczy klubu. Później wszyscy mieliśmy ciężko, także my - zawodnicy. Gdy ja przyjechałem do Inowrocławia, atmosfera już nie była fajna, ale jakoś musieliśmy sobie z tym poradzić.

Pan grał w Sportino u trenerów Kowalczyka i Krutikowa, a jeszcze przed nimi zespół prowadził Mariusz Karol.

- No tak…Ja czegoś takiego wcześniej nie widziałem, żeby tak zmieniać trenerów. Może miało to wpłynąć na graczy, ale jak się okazało, nic to nie dało. Nie można tak robić. A nie wspomnę już o zawodnikach, których też, zanim ja przeniosłem się do Sportino, było bardzo dużo. To było jakieś nieporozumienie. Nie można w trakcie sezonu zmienić całej kadry, a potem myśleć, czy wygramy jakiś mecz. Ile przecież było tych zmian?!

W wywiadzie, jakiego kilka dni temu udzielił naszemu portalowi Przemysław Łuszczewski, powiedział, że wraz z testowanymi zawodnikami, wszystkich naliczył ponad 25.

- Nie znam drużyny, która dobrze by się prezentowała, a przeprowadziła tak dużo roszad. To jest niemożliwe. Sam nie wiem, dlaczego niektóre kluby tak robią. Nie można wymieniać zawodników w tak dużej ilości. A tu było też aż trzech trenerów! To nawet jak nie idzie Realowi Madryt, to tak się tam nie dzieje (śmiech). Może jednak trzeba było się przemęczyć się takim składem, co był na początku. Trudno to teraz powiedzieć. Chociaż trener Karol, gdy odszedł z Inowrocławia, osiągnął z innym zespołem bardzo dobre wyniki.

Z AZS-em Koszalin po bardzo dobrym sezonie wygrał Puchar Polski, a z rozgrywek odpadł w ćwierćfinale z późniejszym brązowym medalistą TBL, Polpharmą.

- Udowodnił tym, że potrafi "zrobić" dobry wynik! Dla niego to był wielki sukces. Ale czasami tak właśnie się układa, wiele zależy od sytuacji. W jednym klubie się zawodzi, a po przejściu do innego, prezentuje już bardzo dobrze.

Klub z Inowrocławia zakończył ligę na ostatnim miejscu. A tymczasem teraz, na jaw wychodzą długi wobec koszykarzy. Te zobowiązania finansowe dotyczą też pana?

- No oczywiście. Klub Sportino jest mi winny pieniądze od stycznia. I teraz proszę postawić się w naszej sytuacji. Jak można dobrze grać, skupiać się na treningach, meczach i nie myśleć o innych sprawach, skoro w tym roku ja nie otrzymałem ani jednej pensji! Rozumie pan to? Przez cztery miesiące graliśmy za darmo. A przy tym też non stop w stresie. Zadawaliśmy sobie pytania: z czego będziemy żyć? Każdy z nas był wkurzony. To zrozumiałe. My przecież też musieliśmy jakoś żyć, mieć za co utrzymać rodziny. Zarząd klubu chciał wymagać od nas zawodowstwa, a sam postępował wręcz odwrotnie. To ja się pytam, po co podpisywano z nami te kontrakty, jak nie były one egzekwowane. Ludzie wzajemnie powinni się szanować. Akurat ja warunki do mieszkania miałem niezłe, nie mogłem narzekać, ale słyszałem, że u innych tak nie było. Jeden nie miał w mieszkaniu pralki, a inny łóżka!

I w tym miejscu ponownie powołam się na rozmowę z Przemysławem Łuszczewskim. Powiedział on, że z klubu zadzwonili do niego tylko po to, by zapytać, czy oddał kołdrę, poduszkę i czajnik. Pan tymczasem mówi o przypadkach, kiedy w niektórych mieszkaniach brakowało pralki czy łóżka. To tylko pokazuje kuriozum tej sytuacji.

- To jest kompromitacja. We francuskiej czwartej lidze jest lepsza organizacja. Tam, o sytuacji, że nie ma wypłaty, nie ma w ogóle mowy. Prawo jest prawem. Nie można okłamywać zawodników. Tymczasem w takich klubach, jak Sportino, nie warto występować. Ciągle jesteś w stresie, z gry nie masz żadnej przyjemności, czujesz się wykorzystany, a na dodatek ze strony działaczy nie ma wobec ciebie szacunku. I jak tu mówić o dobrej grze. My się staraliśmy, chcieliśmy osiągać dobre wyniki. Nikt przecież nie chce i nie lubi przegrywać. Ale jeśli wymaga się od kogoś, to trzeba też od siebie.

Pan nie dokończył sezonu w Inowrocławiu. Kontrakt został rozwiązany dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej. Była to decyzja klubu.

- Zgadza się. Dostałem pismo od prezesa, że mam zgłosić się do klubu. Zrobiłem to w poniedziałek wieczorem, zaraz po weekendzie, który mieliśmy wolny. Wtedy dowiedziałem się, że mój kontrakt jest już nieważny. Zadzwoniłem zaraz do trenera Krutikowa, ale on o niczym nie wiedział! Zapytał, dlaczego nie było mnie treningu! Potem też kontaktowali się ze mną koledzy z zespołu. Myśleli, że coś mi się stało, dopytywali, czy nie miałem jakiegoś wypadku. Jestem potwornie zawiedziony tą sytuacją. Jak tak można traktować ludzi?! Nie jesteśmy żadnymi szmatami ani śmieciarzami! Nikogo nie można tak traktować. Nam także należy się szacunek. Ja mam tylko nadzieję, że każdy z zawodników dostanie swoje pieniądze. My nie wymagamy przecież więcej, a tylko to, co nam się należy. To, co mieliśmy zapisane w naszych umowach. I niech to będzie nauczką dla klubu na przyszłość, że tak z ludźmi się nie postępuje.

Jaki był oficjalny powód, przez który klub przedwcześnie rozwiązał kontrakt z panem?

- Słabe wyniki sportowe drużyny i brak zaangażowania na treningach. I to w tym wszystkim jest najdziwniejsze…Bo jak to było, że ja nie przykładałem się na zajęciach, skoro trener nic nie wiedział o moim zwolnieniu! Jak w ogóle prezes mógł tak napisać. Jak już wspomniałem, gdy zaraz po tym zadzwoniłem do trenera, to pierwsze jego słowa brzmiały: dlaczego nie było cię na treningu? Odpowiedziałem tylko, że zostałem zwolniony. On był w totalnym szoku.

Kończąc już wątek Sportino, jakie są pana najbliższe sportowe plany?

- Powiem tak, po roku spędzonym w takim klubie jak Sportino, przyjemność do koszykówki ma się mniejszą. Chciałbym jednak grać w polskim zespole, ale już takim normalnym. Liga jest tu fajna, podoba mi się. Czekam za konkretnymi ofertami. Wraz z agentem rozglądamy się też za zespołami z Francji. Jakieś zapytania już są.

Komentarze (0)