W mgnieniu oka straciliśmy wszystko - trenerski dwugłos po meczu Rosa Radom - Znicz Basket

Drużyna Rosy Radom małymi kroczkami pnie się do góry w koszykarskiej hierarchii w Polsce. Zespół, który do seniorskich rozgrywek zgłosił się w 2003 roku, przez kilka lat grał w trzeciej, a później w drugiej lidze, w tym sezonie awansował do pierwszej i od razu wskoczył na pierwsze miejsce w tabeli. Nic więc dziwnego, że trener Piotr Ignatowicz, który w klubie pracuje od 2006 roku, nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Piotr Igantowicz (trener Rosy Radom): Nie musiałem specjalnie mobilizować chłopaków, nie mówiłem im też nic szczególnego. Uczulałem głównie na poprawę gry w obronie i to nam się udało. Dodatkowo w drugiej połowie zeszła z nas presja związana z debiutem w pierwszej lidze, bo nie da się ukryć, że w pierwszych minutach lekko nas ona zblokowała. W pierwszej połowie moim zawodnicy chyba za bardzo skupili się na ataku, choć w tym elemencie prezentowaliśmy się naprawdę nieźle. Powiedziałem im to zresztą w szatni. Znaliśmy komplet sobotnich i niedzielnych wyników i zdawaliśmy sobie sprawę, że stoi przed nami niepowtarzalna szansa awansu na pierwsze miejsce. Chcieliśmy ją wykorzystać i mimo rotacji w składzie udało nam się tego dokonać. Gdyby ktoś powiedział mi przed meczem, że możemy awansować na fotel lidera, to bym mu nie uwierzył.

Paweł Czosnowski (trener Znicza Basket): Nikt nie zagrał na swoim poziomie. Nie wiem z czego wynikało nasze rozluźnienie po przerwie, bo w szatni nic na to nie wskazywało. W drugiej połowie broniliśmy fatalnie, do tego łamaliśmy ataki. Dotyczyło to zawodników pierwszej piątki, jak i rezerwowych. Co gorsza w słabszej dyspozycji niż zwykle byli też nasi najlepsi obrońcy. Niestety potwierdziły się moje przypuszczenia ze spotkań sparingowych, ten zespół potrafi w mgnieniu oka stracić wszystkie swoje atuty. Obyśmy z tej klęski, potrafili wyciągnąć wnioski, bo nie jesteśmy aż tak słabi, by przegrywać różnicą czterdziestu trzech punktów.

Komentarze (0)