Zmieniając temat, śledzisz to, co się dzieje w polskiej koszykówce?
- Nie, jakoś specjalnie nie czytam prasy ani wiadomości w Internecie. Kompletnie nie koncentruję się na rywalach i dochodzą do mnie tylko szczątkowe informacje. No chyba, że bohaterem newsa jest jakiś mój kolega, to wtedy znam całą sytuację, ale w innych okolicznościach nie jestem tym zainteresowany. Bardziej śledzę to, co się dzieje w mojej drużynie, jak przebiegają nasze treningi, czy koszykarze robią progres i tak dalej (śmiech).
Czyli nie słyszałeś o transferowej ofensywie Asseco Prokomu Gdynia?
- A nie, akurat o tym nie dało się nie słyszeć. To ilu w końcu oni mają zawodników?
Na chwilę obecną kadra mistrza Polski liczy 23 koszykarzy...
- Muszę przyznać, że w pewnym momencie zgubiłem rachubę. Już nie wiedziałem czy mają dwudziestu, czy nawet trzydziestu, choć na swój sposób sytuacja ta jest zrozumiała. W końcu w tym sezonie będą grać na trzech frontach, bo poza Polską, będą rywalizować również w Eurolidze i Zjednoczonej Lidze VTB. Z tego co słyszałem, największe gwiazdy zespołu, koszykarze zagraniczni, zostali zakupieni z myślą przede wszystkim o grze w tych dwóch ostatnich rozgrywkach. Ogółem, jeśli Prokom ponownie wespnie się tak wysoko, jak ostatnio, rozegra około 70 spotkań w sezonie, więc liczba ta nie jest jednak tak zatrważająca.
W NBA kadra każdej drużyny liczy 15 koszykarzy, a meczów w sezonie zasadniczym jest aż 82...
- Pytasz gdzie tu logika? Weź pod uwagę, że w NBA oni praktycznie nie trenują pomiędzy meczami. Dla najlepszych ekip treningiem są spotkania z najsłabszymi zespołami w lidze. Zresztą, Amerykanie od małego przygotowywani są do sportu pod zupełnie innym względem, niż Europejczycy. U nas liczy się taktyka, tam - siła, atletyzm i wytrzymałość, więc takie porównania nie mają sensu.
Mówi się, że Asseco Prokom, z tak szeroką kadrą, nie martwiący się praktycznie w ogóle o zmęczenie graczy, ani o ewentualne kontuzje, już teraz właściwie może odebrać złote medale. Zgodzisz się z tym?
- Nie, na pewno nie. Owszem, prawdą jest, że mają klasowych zawodników, a w dodatku jest ich bardzo dużo, więc o jakimkolwiek zmęczeniu nie może być mowy, ale tak naprawdę wszystko zweryfikuje parkiet. Trzeba pamiętać, że dziesięciu różnych ludzi w zespole to już jest dużo. Trener musi tak wszystko poustawiać, by każdy z tej dziesiątki był zadowolony. A gdy masz w kadrze aż 23 koszykarzy? To jest naprawdę trudne zadanie. A ponadto słyszałem gdzieś informacje, że w polskiej lidze Prokom ma grać tylko Polakami, więc to jednak będzie zespół do ogrania.
Polacy z pewnością będą grać w sezonie zasadniczym, ale gdy rozpocznie się prawdziwa walka w play-off, do akcji z pewnością wkroczą gracze zagraniczni.
- Tak, ale to jest to, o czym mówiłem przed chwilą. Brak chemii, podział ról, a nawet brak zgrania, bo przecież niemożliwe jest by zgrać ze sobą 23 zawodników - to wszystko będzie działało przeciwko zespołowi z Gdyni i muszą na to uważać. Każdy kij ma dwa końce, jak mówi przysłowie. Także, z jednej strony robią dobrze kontraktując tylu zawodników, ale z drugiej muszą być bardzo uważni, żeby nie popełnić żadnych błędów.
Wychodzi więc na to, że jednak śledzisz to, co się dzieje na koszykarskiej mapie Polski. Na mapie niemieckiej również?
- Ja wcale mocno nie śledzę tego wszystkiego. Sytuacja z Asseco jest dość głośna, więc o niej wiem. Tak samo zresztą jest w przypadku niemieckiego basketu. Znam tylko najważniejsze kwestie.
Masz obywatelstwa obu krajów. Czujesz się bardziej Polakiem czy Niemcem?
- Tak, mam dwa paszporty. Czuję się... Europejczykiem (śmiech)? (chwila zastanowienia) Wiesz, ja urodziłem się tutaj, cały czas w Polsce mieszka moja babcia, którą bardzo serdecznie pozdrawiam, w domu mówimy po polsku i w Polsce czuję się jak w domu. Ale z drugiej strony również dobrze czuję się w Niemczech. Od czwartego roku życia mieszkam w tym kraju, więc... trudno jest powiedzieć jednoznacznie. Jestem po prostu pół-Polakiem i pół-Niemcem.
Ale grasz dla reprezentacji Niemiec...
- Tak i to już od wielu, wielu lat. Jeszcze w czasach juniorskich zakładałem już koszulkę reprezentacji tego kraju i gdybym teraz chciał zmienić opcję i grać dla Polski, to musiałbym pauzować dwa lata albo nawet cztery...
A kiedy zdecydowałeś, że będziesz grał dla Niemiec?
- Ależ to nie ja zdecydowałem o tym! To bardziej Niemcy wybrali mnie, niż ja wybrałem Niemcy. Byłem juniorem gdy zaproponowano mi grę w tej reprezentacji, a że nikt z Polski się do mnie w ogóle nie odezwał, to nie miałem właściwie żadnego wyjścia. Chciałem grać w koszykówkę i wygrywać kolejne trofea. Niemcy tylko ułatwiły mi podjęcie decyzji.
Mam rozumieć, że polski związek kompletnie nie zainteresował się twoją osobą?
- Nie, w ogóle. Nikt nie kontaktował się ze mną, nikt ze mną nie rozmawiał na ten temat. Oczywiście mówimy o czasach dużo wcześniejszych, kilkanaście lat wstecz, kiedy gdzieś tam w sobie tylko znanych myślach w głowie zastanawiałem się nad tą kwestią. Bo jak już zacząłem grać w Turowie, to słyszałem takie głosy bym może zdecydował się na grę w biało-czerwonym trykocie, ale nigdy nie brałem ich na serio.
Musisz przyznać jednak, że Niemcy poniekąd wyspecjalizowały się w oferowaniu gry w swoich reprezentacjach zawodnikom, którzy mają mieszane pochodzenie. Daleko nie trzeba szukać - w piłkarskiej kadrze Niemiec, poza wieloma naturalizowanymi obcokrajowcami, gra trójka Polaków: Miroslav Klose, Lukas Podolski i Piotr Trochowski. Twoim zdaniem rodzimy związek powinien próbować "przeciągnąć" młodych ludzi na swoją stronę czy pozwolić im suwerennie wybrać, który kraj chcą reprezentować?
- Tutaj ważne są dwie kwestie: po pierwsze - rodzice, a po drugie - zainteresowanie. Ważne jest czy rodzice wspominają swój kraj, dbają o to, by dziecko mówiło tym językiem. Ale z drugiej strony, rodzic może próbować ukierunkować swojego syna czy córkę, ale gdy nie ma odzewu ze strony danej federacji, a jest zainteresowanie ze strony drugiej, wówczas taki młody człowiek właściwie nie ma możliwości wyboru. Myśli sobie: tu mnie chcą, a tam nawet o mnie nie wiedzą, więc sprawa jest prosta.
I w twoim przypadku zabrakło federacji. A w którą stronę kierunkowali cię rodzice?
- W zasadzie w żadną, choć nie ukrywam, że jak padła propozycja ze strony Niemiec, a Polska uparcie milczała, to doradzili mi bym korzystał z szansy, jaka się przede mną otworzyła. Powiedzieli mi jednak bym zawsze pamiętał skąd pochodzę.
I ty rzeczywiście jesteś silnie związany z Polską. Teraz zadomowisz tutaj na dłużej?
- Zobaczymy. Moje prywatne życie jest ściśle powiązane z zawodowym i uzależnione od tego, czy jakiś klub jest mną zainteresowany czy nie. Nigdy nie mam pewności jak to wszystko potoczy się dalej. Na przykład tego lata otrzymałem propozycję przedłużenia umowy z Turowem, ale pojawiły się również inne, ciekawe oferty. Ostatecznie wybrałem Zgorzelec, bo wiedziałem czego się tutaj mogę spodziewać.
No i Zgorzelec jest po sąsiedzku z Goerlitz, a Goerlitz to już Niemcy...
- Ale w trakcie przerwy letniej otrzymałem propozycję gry z klubów europejskich, które mieszczą się zdecydowanie bliżej domu moich rodziców czy mojej dziewczyny. Ze Zgorzelca mam bowiem do rodziców 500 kilometrów, a do dziewczyny - o 100 więcej. Dlatego wahałem się, by gdybym wybrał inną opcję, zagraniczną, miałbym o wiele bliżej. Ostatecznie jednak przeważyło to, o czym mówiłem wcześniej - znałem Turów i wiedziałem jak tu wszystko wygląda.
W Polsce traktowany jesteś jako Niemiec z polskim paszportem, a w Niemczech?
- Jako Niemiec. Nigdy nie miałem problemów tego typu, że ktoś kiedyś naśmiewał się ze mnie, że urodziłem się w Polsce czy coś w tym rodzaju. Grałem w Niemczech kilka lat i zawsze byłem postrzegany jako swój. Tutaj za to jestem Niemcem z polskim paszportem, choć muszę przyznać, że coraz częściej słyszę o sobie jako o Polaku. Szczerze, jestem gdzieś po środku między tymi dwoma krajami, więc nie robi to na mnie żadnego wrażenia.