Zdziwiło mnie, że Anwil nie gra pod kosz - wywiad ze Slobodanem Ljubotiną, środkowym Trefla Sopot

Trefl Sopot pokonał Anwil Włocławek w Hali Mistrzów 84:79, choć do tego spotkania przystępował bez swojego podstawowego centra, Dragana Ceranicia, a już w trakcie meczu kontuzji doznał Marcin Stefański. W walce pod koszami obu swoich kolegów godnie zastąpił jednak Slobodan Ljubotina. Serb zdobył 15 oczek i miał 11 zbiórek, choć we wcześniejszych czterech starciach ogółem uzbierał tylko pięć punktów i dziewięć zbiórek. O okolicznościach swojego najlepszego meczu w tym sezonie koszykarz opowiada w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski: Gratulacje. Zagraliście z niesamowitym zaangażowaniem i pokonaliście Anwil na jego własnym parkiecie.

Slobodan Ljubotina: Dziękuję. Jestem bardzo szczęśliwy przede wszystkim dlatego, że zagraliśmy bardzo dobry mecz jako zespół. Anwil to czołowa drużyna ligi, ale mają chyba jakiś problem w tym sezonie. Mimo wszystko jednak w Hali Mistrzów gra się zawsze ciężko, dlatego to zwycięstwo dzisiaj jest bardzo cenne. Szczególnie cieszę się dlatego, że na parkiecie udało nam się zrealizować praktycznie wszystkie założenia, które przed meczem nakazał nam trener.

Myślałem, że powiesz, że cieszysz się przede wszystkim dlatego, że wreszcie pokazałeś pełnię swoich umiejętności. 15 punktów i 11 zbiórek to kapitalny wynik, twój najlepszy w tym sezonie.

- Rzeczywiście, chyba mogę być z siebie zadowolony. Dobrze mi się dzisiaj grało, może dlatego, że po prostu tak długo byłem na parkiecie.

Grałeś długo, bo kontuzji doznał Dragan Ceranić, wasz podstawowy środkowy...

- Oczywiście nie cieszę się, że kontuzji doznał Dragan, ale z drugiej strony - pojawiła się przede mną szansa jakiej w tym sezonie jeszcze nie miałem i musiałem zrobić wszystko, by ją wykorzystać. Myślę, że zagrałem dobry mecz, ale nie byłoby tak dobrego mojego występu gdyby nie trener, który mi zaufał i koledzy z drużyny, którzy dogrywali do mnie piłki pod kosz. Każde z tych podań starałem się kończyć dwoma punktami, ale w pierwszej połowie to nie wychodziło, bo często byłem faulowany. Na szczęście dość przyzwoicie trafiałem rzuty wolne i cieszę się, że pomagałem swojemu zespołowi.

Pod koniec spotkania natomiast, przy wyniku 67:66 dla Trefla, trafiłeś bardzo ważną trójkę, choć z dystansu rzucasz niezwykle rzadko...

- Tak, ale stałem na czystej pozycji, więc co miałem zrobić (śmiech)? W dzisiejszej koszykówce nawet wysocy zawodnicy, którzy przede wszystkim lepiej czują się w podkoszowym tłoku, muszą umieć trafiać z dystansu. Rzeczywiście ta trójka była bardzo ważna. Pozwoliła nam złapać drugi oddech.

Przed meczem wiedziałeś, że będziesz grał długo. Denerwowałeś się? W końcu do tej pory, w czterech wcześniejszych meczach, spędzałeś na parkiecie średnio tylko jedną kwartę.

- Czy byłem zdenerwowany przed meczem? Tak, trochę (śmiech), ale nie dlatego, że wiedziałem, że spędzę na parkiecie sporo minut, ale ja po prostu przed każdym spotkaniem jestem trochę zdenerwowany i ten stres wyzwala we mnie pozytywne emocje. Mentalnie byłem przygotowany na czterdzieści minut i dlatego już na samym początku pilnowałem się, by np. nie łapać głupich fauli.

Nie łapałeś fauli, bo włocławianie kompletnie nie wykorzystali faktu, że Trefl grał przez całe spotkanie tylko jednym środkowym. Jak to skomentujesz?

- Oni trochę grali pod kosz na początku, ale rzeczywiście, mam wrażenie, że zupełnie zapomnieli o tym, że w naszym zespole jest tylko jeden center i, po kontuzji Marcina Stefańskiego, tylko dwóch skrzydłowych. Na początku meczu miałem jeszcze problemy bo sporo piłek szło do Paula Millera i Erika Hicksa, którzy są bardzo silni fizyczne i ciężko się gra przeciwko nim. Zdziwiło mnie jednak to, że w drugiej połowie gospodarze postawili raczej na rzuty z dystansu i taktykę pick and roll. Tutaj musiałem bardzo uważać, żeby upilnować swojego rywala i jednocześnie nie dopuścić do rzutu za trzy. Częściowo to wychodziło, a częściowo nie i stąd wynik cały czas oscylował wokół remisu.

Wynik oscylował wokół remisu, ale to jednak wy cały czas prowadziliście i Anwil musiał was gonić. Gospodarze dwukrotnie byli bardzo blisko przełamania waszego prowadzenia, ale ostatecznie obroniliście zwycięstwo.

- Wygraliśmy dzięki defensywie i dzięki temu, że udało nam się zatrzymać Andrzeja Plutę oraz ograniczyć zapędy Nikoli Jovanovicia do minimum. Mój rodak rzucił co prawda 11 punktów, ale to jest gracz, który co mecz jest w stanie notować co najmniej dwa razy tyle oczek, dlatego jego dorobek trzeba uznać za dobry wynik naszej defensywy. W tym momencie muszę jednak wyrazić się ciepło o zespole Anwilu, bo mimo tego, że udało nam się wyłączyć z gry wspomniany duet, w szeregach gospodarzy znaleźli się inni zawodnicy, którzy wzięli na siebie ciężar zdobywania punktów, dlatego grało nam się tak ciężko i nie mogliśmy pozwolić sobie na żadną dekoncentrację do samego końca. Anwil to bardzo dobry zespół.

Tak samo jak Trefl...

- Tak, my też mamy bardzo dobry zespół, bardzo dobrze zbudowany i zbilansowany. Nasze ostatnie plany pokrzyżowała trochę kontuzja Dragana Ceranicia, no i nie wiemy jak długo będzie musiał odpoczywać Marcin, ale mimo wszystko będziemy musieli sobie jakoś radzić. Dlatego to zwycięstwo nad Anwilem jest dla nas bardzo ważne.

Co ciekawe, w meczu kompletnie nie było widać po was żadnego zmęczenia, a przecież w środku tygodnia odbyliście bardzo męczącą podróż do Krosna. Jak to możliwe?

- No tak, 19-godzinna podróż do Krosna nieco zmieniła nasz plan przygotowań do meczu z Anwilem. Na szczęście trener Muiznieks doskonale zrozumiał, że większość z nas jest po prostu zmęczona i potrzebuje nieco mniej intensywnych treningów. Dlatego po meczu w Pucharze Polski, a przed meczem z włocławianami, odbyliśmy tylko trzy treningi, w tym jeden dość mocny, a dwa lżejsze, oparte bardziej na aklimatyzacji w hali i adaptacji z obręczami. Innymi słowy - mieliśmy po prostu treningi rzutowe, które nas zrelaksowały i odprężyły. To było dobre posunięcie.

Zwycięstwo w Hali Mistrzów powiększyło wasz dorobek punktowy. Wobec tej wygranej chyba podwójnie szkoda tych porażek z Asseco Prokomem i Energą Czarnymi?

- Oj tak. Gdybyśmy wygrali te dwa mecze nasza sytuacja byłaby o wiele lepsza, ale niestety przegraliśmy pechowo i teraz mieliśmy trochę nóż na gardle. W meczu z Asseco o wszystkim zadecydowała fatalna dogrywka, kiedy byliśmy już bardzo zmęczeni, zaś jeśli chodzi o spotkanie z Czarnymi to... naprawdę jestem pod wrażeniem tego, jak słupszczanie zagrali wówczas w ataku. Trafiali praktycznie wszystko, grali szybko, podawali pod kosz, odrzucali piłkę na obwód. To był majstersztyk w ich wykonaniu. Nie mieliśmy w tym meczu za wiele do powiedzenia.

Trefl Sopot to twój drugi polski klub w karierze. Jakbyś porównał twój obecny zespół z poprzednim, PGE Turowem Zgorzelec?

- Ale pod jakim względem?

Na przykład pod względem taktyki, strategii, pomysłu na grę...

- Każdy trener ma swoją własną taktykę i swoje własne podejście do koszykówki. Trener Saso Filipovski był maniakiem jeśli chodzi o defensywę i zdecydowaną większość czasu na treningach poświęcaliśmy doskonaleniu tego elementu. Trener Karlis Muiznieks również skupia się na obronie, ale woli bardziej zbilansowany basket, dlatego równie mocno pracujemy także nad schematami i zagrywkami w ataku.

W Sopocie czujesz się lepiej niż w Zgorzelcu?

- Nie wiem. Ja po prostu czuję się dobrze w Polsce. W Zgorzelcu spędziłem dwa bardzo udane lata. Świetnie czułem się w tamtej ekipie, wiedziałem po co wychodzę na parkiet i co jest moją rolą na parkiecie. Czułem, że pomagam zespołowi w odnoszeniu kolejnych zwycięstw. Potem pojechałem grać do Belgii i tam już nie było tak fajnie, podobnie zresztą jak na Ukrainie, gdzie występowałem rok temu. Dlatego bardzo chciałem wrócić do Polski i cieszę się, że to się udało. Teraz jestem w Sopocie już od miesiąca i podoba mi się w Treflu równie mocno, lecz póki co jestem jednak tutaj zbyt krótko, by móc oceniać to, gdzie lepiej się czuję.

W Turowie od razu byłeś bardzo istotnym zawodnikiem rotacji. W Treflu jest trochę inaczej. Myślisz, że kapitalny występ przeciwko Anwilowi pomoże ci w walce o minuty w kolejnych meczach?

- Na pewno tak. Pokazałem się z dobrej strony w meczu z bardzo silnym rywalem i mam nadzieję, że to zaprocentuje. Wcześniej nie grałem jednak długo, bo przecież do Sopotu zawitałem dopiero około miesiąc temu, chyba nawet nieco mniej niż miesiąc. Oczywiście znam już cały system, którym gramy, ale poznanie schematów a umiejętne realizowanie ich na parkiecie to spora różnica. Mam jednak nadzieję, że ten mecz otworzył mi do dłuższych występów.

Źródło artykułu: