Mariusz Kolekta, Tomasz Kubiak: 13 października 2010 roku pożegnał się pan z prowadzeniem zespołu Open Florentyna Pleszew, a już 24 listopada porozumiał się pan z Odrą Brzeg. Dość szybko podjął pan pracę w Brzegu?
Wadim Czeczuro: To jest normalne w pracy trenera. Owszem, miałem jeszcze inne propozycje i czekałem jeszcze wciąż na kilka, jednak to była szybka decyzja, a Odra Brzeg była najbardziej konkretna. Dlatego też tutaj jestem.
Ostatni mecz Pleszewa poprowadził pan jak się okazało w swoim Ostrowie Wielkopolskim ...
- To były derby, a wiadomo jakimi prawami się one rządzą. Komuś nie wytrzymały nerwy i jest tak, a nie inaczej.
Cofnijmy się w czasie do 1989 roku - pana debiut w Astorii Bydgoszcz, pamięta pan?
- Tego się nie zapomina. Pamiętam swój pierwszy mecz, graliśmy wówczas z zespołem z Koszalina. To była bardzo mocna drużyna. Nam jednak udało się wygrać, podobnie jak kolejne spotkanie z Górnikiem Wałbrzych. Pokonaliśmy także Śląsk Wrocław, a grał tam wówczas np. Dariusz Zelik - siedmiokrotny mistrz Polski w barwach Śląska i długoletni reprezentant kraju - a na ławce rezerwowych siedział jeszcze Maciej Zieliński. Kolejne mecze były już przegrane, rywale nas rozgryźli. W następnym sezonie udało się jednak powrócić do ekstraklasy.
Pana silną bronią były zawsze rzuty z dystansu, był pan też najlepszym strzelcem swojej drużyny?
- Może akurat te rzuty moje były najbardziej widoczne, jednak ci, którzy mnie znają, wiedzą, że potrafiłem dobrze grać w obronie, a najbardziej interesowała mnie gra zespołowa. W ważnych momentach meczowych koledzy owszem często woleli podać mi piłkę, a jak miałem dzień to rzucałem i wpadało. To wszystko jednak zawdzięczam ciężkiej pracy na treningach, Także, praca, praca i jeszcze raz praca.
Mieszka pan w Polsce już dwadzieścia jeden lat, czuje się pan bardziej Polakiem czy Ukraińcem?
- To prawda. Połowę życia mieszkam już w Polsce. Uważam jednak, że oba narody mają podobną mentalność. To tak jakby część życia mieszkać np. w Poznaniu, a drugą część na Śląsku. Jakby nie było, Polska i Ukraina mają także wspólną historię. Mój dziadek zresztą jest Polakiem, a ja po pierwszym roku pobytu tutaj szybko się nauczyłem rozumieć język, a po drugim roku już pisałem w języku polskim. Trylogię przeczytałem także w oryginale.
Na początku grał pan, a następnie był szkoleniowcem w Ostrowie Wielkopolskim, praca tam zajęła panu najwięcej czasu. Jak wspomina pan ten okres?
- Bardzo miło wspominam ten czas. Niezapomniane chwile gry w ekstraklasie, a następnie praca w roli trenera. Tutaj należą się słowa podziękowania dla trenera Andrzeja Kowalczyka. To właśnie on umożliwił mi i pomógł przejść z zawodnika na trenera. Na początku byłem asystentem, a następnie sam prowadziłem zespół. Wciąż jednak posiadałem licencję zawodnika i mogłem występować na boisku. Brałem wciąż czynny udział w treningach, stąd myślę, że to właśnie dlatego w dużej mierze było to łagodne przejście od zawodnika do trenera czyli z boiska poza boisko.
Koszykarki Odry Brzeg zobaczył pan po raz pierwszy podczas meczu pucharu Polski z 1-ligową Ostrovią. Co pan wtedy pomyślał o brzeskim zespole?
- Rzeczywiście, na żywo Odrę miałem przyjemność zobaczyć właśnie w meczu z Ostrovią. Brzeżanki były wyraźnie lepsze, aczkolwiek widać było, że zespół z Ostrowa Wlkp. jest znakomicie przygotowany kondycyjnie. Dziewczyny jednak chyba zbyt bardzo wystraszyły się ekstraklasowej Odry. Gołym okiem jednak widać jaka jest różnica pomiędzy ekstraklasą, a 1 ligą, jest ona bardzo widoczna. Ten mecz nie był jednak dla mnie miernikiem jakości drużyny, mimo wszystko wrażenie było pozytywne.
A jakie różnice dostrzega pan między koszykówką męską, a żeńską?
- Oczywiste jest, że dziewczyny są mniej skoczne, nie są tak szybkie i tak silne jak mężczyźni, jednak są bardziej zdyscyplinowane i słuchają to co się do nich mówi. Inna również jest mentalność koszykarzy i koszykarek. Dla mnie osobiście jest to nowe doświadczenie. Po szybkim namyśle zdecydowałem się na pracę z paniami, mimo, że sytuacja w lidze jest dość trudna. Pracujemy jednak ciężko.
Po zawirowaniach kadrowych w Brzegu od początku sezonu zespół znalazł się na dnie ligowej tabeli. Czeka was zatem walka o utrzymanie. Widzi pan jakieś światełko w tunelu?
- Gdybym tego światełka nie widział to bezsensowne byłoby podejmowanie się tej pracy. Nie chodzi tu również zupełnie o pieniądze. Równie dobrze mógłbym pracować w zupełnie innym mieście i mieć pracę spokojniejszą. Tutaj szansa na utrzymanie w lidze jest, a co najważniejsze, widać, że dziewczyny chcą trenować, chcą ciężko pracować. W okresie świątecznym pracowaliśmy sumiennie i ciężko. Niestety, w polskim składzie, ale liczę, że Amerykanki są profesjonalistkami i że również przepracowały ten okres ciężko. Nie ma co się załamywać, przed nami sporo meczów, chcemy się wciąż zgrywać. Chcemy powalczyć z każdym rywalem - z Wisłą też. Nie wolno nam się poddawać i wpajam dziewczynom to. Chcę, by rywale mieli do nas szacunek, nawet po naszych porażkach, a nie wygrywali z uśmiechem na twarzy. Jest w lidze sporo zespołów teoretycznie silniejszych od nas, ale chcemy powalczyć z każdym o cenne punkty.
Brak Amerykanek w tym okresie świąteczno-noworocznym może jednak stanowić pewien problem w późniejszym zgraniu zespołu?
- Jasne, że chciałbym mieć całą drużynę do dyspozycji. Trenując taktykę, można sporo pokazać mając sześć czy siedem zawodniczek, można wytłumaczyć, jednak najważniejsze jest przećwiczenie wszystkich elementów w grze pięć na pięć.
Czy w tym celu planujecie ściągnąć nowe zawodniczki?
- Tutaj wszystko zależy od finansów. W tym momencie nie przewidujemy wzmocnień, aczkolwiek do końca stycznia mamy na to czas. Pożyjemy, zobaczymy.
Co uważa pan za najmocniejszy punkt zespołu Odry, a co jest jego piętą achillesową?
- Dziewczyny muszą pojąć, że każda, która wchodzi na boisku musi stwarzać zagrożenie dla rywali. Nie może być takich sytuacji, że nie wypracowujemy pozycji rzutowych, albo jak już je mamy to nie oddajemy rzutu. Druga sprawa to walka na boisku. Nie można podłamywać się w czasie meczu, gdy zaczynamy przegrywać. Walka musi być przez pełne 40 minut do samego końca. Tyle o tych mankamentach, a jeśli chodzi o dobre strony to w wielu meczach przegrywając nawet różnicą 20 oczek, dziewczyny potrafiły odrobić połowę z tego. Widać, że są ambitne i chcą walczyć, musimy jednak popracować nad konsekwencją w działaniu.
Wadim Czeczuro chce utrzymać Odrę w ekstraklasie
Czy możemy się spodziewać zmiany stylu gry zespołu oraz nowych wariantów taktycznych?
- Koszykówka to prosta gra. Im z łatwiejszej pozycji zdobędzie się kosza tym lepiej. Na pewno będziemy chcieli wykorzystać potencjał wszystkich zawodniczek. Począwszy od niskich aż po centerkę. Każda musi też walczyć w obronie.
Czy nie uważa pan, że Odra powinna zainwestować w szkolenie młodzieży, aby zapewnić sobie kiedyś trzon zespołu oparty na wychowankach? W razie spadku z ekstraklasy to właśnie te zawodniczki walczyłyby o powrót do elity?
- Liga jest profesjonalna to i kluby są profesjonalne. W mojej opinii powinno to być regulowane rządowym projektem. Jeśli mamy np. 12 profesjonalnych klubów w ekstraklasie to w każdym powinno być szkolenie młodzieży w kilku kategoriach wiekowych. Obecnie tego nie ma. Jeden klub zajmie się mocno szkoleniem, inny w ogóle, a nie ma co ukrywać, że sport obecnie łączy się mocno z biznesem. Brak szkolenia młodzieży oznacza, że cierpi na tym potem kadra narodowa. Jestem też za tym, by jak najwięcej było sportu w szkole. Nauczyciele powinni czuć się odpowiedzialni za to, a nie tylko dać piłkę pewnej grupie dzieci i powiedzieć "macie - grajcie".
Niegdyś doping na meczach w Brzegu uznawany był za jeden z najlepszych w Polsce, jednak w ostatnich latach znacznie ucichł. Jak zachęciłby pan kibiców do przyjścia na mecze i wspieranie drużyny, tak jak jest to na meczach II-ligowej męskiej drużyny Stali Ostrów Wlkp.?
- Owszem, gdy są wyniki to i jest doping, są kibice, jest oprawa meczów. Jeśli zespół przegrywa zostaje garstka wiernych ludzi. To jest kwestia wychowania własnego grona kibiców. W Ostrowie nawet, gdy drużyna spadła do 2 ligi oprawy meczowe są często lepsze niż w ekstraklasie. Kibice wychowali się tam wzajemnie i wspólnie. W koszykówce kibic to często szósty zawodnik. Jak czuje się doping to zawodnik daje z siebie nawet 150 procent. Stąd uważam, że prawdziwy kibic jest nie tylko wtedy, gdy drużyna wygrywa, ale wtedy gdy nie idzie, gdy jest źle. Właśnie wtedy ten szósty zawodnik wyzwala wsparcie u zawodników.
Co pana zdaniem jest przyczyną upadków wielkich i solidnych zespołów koszykarskich takich jak Śląsk Wrocław, Polpak Świecie, Stal Ostrów, a wśród żeńskiej koszykówki Polfy Pabianice, Ślęzy Wrocław?
- Nie da się ukryć, że najważniejszą kwestią są pieniądze, a raczej ich brak. Każdy z tych klubów borykał się ze swoimi problemami, które nie zawsze tyczyły się finansów, ale w głównej mierze tak. Inną kwestią bywają też hale sportowe nie spełniające wymogów, a także polityka klubów.
Co zadecydowało w pana opinii o porażkach Odry z Widzewem i Utexem. Czy zmieniłby pan coś w tych meczach, gdyby można było dziś cofnąć czas?
- Pewne kwestie można byłoby zmienić, ale mając podstawy i mając bazę zespołu. Ja w Pleszewie zostawiłem zespół, który jest w stanie walczyć przez pełne 40 minut. Tutaj tego brakowało. Widziałem inne zespoły Ford Germaz Ekstraklasy jak są przygotowane i to jest miarodajne. Nie mamy też zbyt szerokiej kadry. Teraz ciężko pracujemy, by nadrobić ten czas. Chcemy walczyć do ostatniego gwizdka, a sezon jest jeszcze długi przed nami.
Za nami święta, sylwester i nastał nowy rok. Jak spędził pan ten czas i czego można życzyć w 2011 roku?
- Święta i sylwestra spędziłem z rodziną. Od 2 stycznia czyli od niedzieli wróciliśmy do treningów i mocno przygotowujemy się do nadchodzących meczów. Jeśli chodzi o życzenia, cóż mogę sobie życzyć, przede wszystkim zdrowia. Tego również życzę moim zawodniczkom, a także szczęścia, bo chęci to one mają.