Stargardzianie do zapewnienia sobie ósmej pozycji w tabeli potrzebowali dwóch zwycięstw w trzech ostatnich spotkaniach. Limit błędów wyczerpali już w niedzielę, mimo że przez większość spotkania prowadzili. Rywale tylko na początku uzyskali minimalną przewagę, a ponownie w komfortowej sytuacji znaleźli się dopiero w ostatnich minutach. - Niestety, jeśli ostatnią kwartę gra się najgorzej, to taki zespół, jak Sokół to wykorzystuje. Zostawialiśmy ich na obwodzie i trafiali z czystych pozycji - przyczynę porażki tłumaczy zawiedziony Koszuta.
Rzeczywiście w ostatniej odsłonie z gospodarzy uszło powietrze. Decydujące dziesięć minut przegrali 13:25. Oprócz błędów w ataku brakowało im też sił na walkę w obronie. Po "trójce" Wojciecha Pisarczyka to goście wyszli na prowadzenie. Chwilę później Koszuta mógł przywrócić swojej drużynie nadzieję na zwycięstwo, lecz dwukrotnie spudłował na linii rzutów wolnych. - W końcówce już były nerwy na linii rzutów osobistych. Sokół spisał się lepiej w tym elemencie. Jeżeli nie potrafi się wykorzystać tego, co się wypracowało przez trzy kwarty i utrzymać wyniku, to się przegrywa - przyznał popularny "Jerry".
Zupełnie inny przebieg miała pierwsza połowa. Podopieczni Tadeusza Aleksandrowicza uzyskali kilkunastopunktową przewagę, zdobywając łącznie 43 punkty. Głównym atutem gospodarzy były rzuty z dystansu. Po przerwie obrona gości pokazała, że nie bez przyczyny jest jedną z najlepszych w lidze eliminując snajpera miejscowych, Adama Parzycha. - Łańcut zawsze był znany z dobrej defensywy. To właśnie zasługa ich gry w obronie, że są tak wysoko w tabeli. Wydawało nam się po pierwszej połowie, że łatwo wygramy. Adam Parzych trafiał na znakomitej skuteczności. Później się to zacięło. Nie miał, kto go wesprzeć w ataku i niestety skończyło się to porażką.
Dla Koszuty było to szczególne spotkanie. Po raz kolejny musiał się mierzyć ze swoją poprzednią drużyną. To właśnie w Łańcucie obecny gracz Spójni rozpoczynał swoją karierę. - Na pewno coś tam się myślało. To już jednak minęło. W tamtym sezonie grały dużo większe emocje, Zwłaszcza na wyjeździe - wspomina Koszuta. Z drugiej jednak strony przeciwnicy świetnie znali jednego z liderów Spójni i potrafili go skutecznie wyeliminować. Ważny wpływ na jego słabszy występ miały też gwizdki sędziów, które nader często były mu nieprzychylne, przez co dużo czasu musiał spędzić na ławce rezerwowych. - Nie ma, co ukrywać. Trener Kaszowski zna mnie bardzo dobrze. Ustawił obronę, żeby mnie wyłączyć z gry. Tym razem to mu się udało. W moim wykonaniu na pewno był to bardzo słaby mecz - otwarcie przyznaje skrzydłowy Spójni, który zdołał zdobyć tylko sześć punktów.
Spójnię czeka teraz dłuższa przerwa. Zespół z Pomorza Zachodniego odpocznie w kolejny weekend, gdyż awansem pokonał Znicz Basket Pruszków. Kolejnym rywalem stargardzkiej ekipy będzie Polonia 2011 Warszawa. Wobec porażek z Sokołem Łańcut oraz Asseco Prokomem II Gdynia Spójnia nie może sobie już pozwolić na wpadkę z outsiderem. - Na żadnym parkiecie na wyjeździe nie jest łatwo. Wcześniej przecież graliśmy bardzo słabo na wyjazdach. Na pewno trzeba będzie się tam bardzo mocno postawić przeciwko tym młodym graczom, którzy grają szybko, agresywnie, wychodzą na całym boisku. Trzeba będzie się bardzo mocno skoncentrować, żeby wywieźć stamtąd dwa punkty. Nie możemy w tym momencie się zatrzymać i nie wiadomo, o czym myśleć. Mamy trochę czasu na przygotowanie do tego meczu, choć na pewno przyda się też chwila odpoczynku - kończy Koszuta.