Koszykarze ŁKS-u po zwycięstwie w Radomiu przystąpili do drugiej potyczki w bardzo bojowych nastrojach. Dodatkowo wspierani oni byli przez licznie zgromadzoną i gorąco dopingującą publiczność. Wszystko to dało efekt i początek spotkania należał zdecydowanie do gospodarzy. Kluczem do zbudowania 13-punktowej przewagi, jaką mieli łodzianie po pierwszej kwarcie, była wysoka skuteczność rzutów zza linii 6,75 - w ciągu 10 minut gospodarzom ta sztuka udała się aż czterokrotnie. Radomianie z kolei wyglądali na nieco "zagotowanych" atmosferą, panującą w hali przy Al.Unii, a także postawą swoich rywali, i nie mogli odnaleźć się na parkiecie.
Obraz gry uległ diametralnej zmianie od początku drugiej odsłony. Zawodnicy ŁKS-u przestali trafiać, choć goście także nie zdobywali zbyt wielu punktów i nie potrafili przez długie minuty odrobić strat. Na parkiecie oglądaliśmy jednak prawdziwą wojnę - koszykarze obu zespołów prowadzili niezwykle twardą grę, nikt nie odpuszczał i każda akcja działa się na pograniczu faula, które bardzo często musieli odgwizdywać sędziowie. Choć ŁKS przez blisko 7 minut zdobył zaledwie 4 punkty, a przez całą kwartę tylko 9, to jednak goście odrobili większość strat dopiero tuż przed przerwą, a po rzucie z 9 metrów równo z końcową syreną Piotra Kardasia, do szatni oba zespoły zeszły przy wyniku 40:38.
Odprawa zarówno w łódzkim, jak i radomskim obozie musiała być podobna i zwracać uwagę na nieco mniej ostrą grę. Aż pięciu zawodników miało bowiem po pierwszej połowie po 3 przewinienia i istniało niebezpieczeństwo, że w końcówce spotkania zabraknie na parkiecie podstawowych koszykarzy. Po powrocie drużyn na boisko, fauli mieliśmy więc trochę mniej, choć nadal była to męska walka. Przez większość drugiej połowy wynik oscylował wokół remisu, zazwyczaj z minimalną przewagą gospodarzy. Widać było w poczynaniach zawodników ogromne nerwy związane z rangą meczu, gdyż coraz bardziej w grę wkradał się chaos, niedokładność i niecelne rzuty, nawet z czystych pozycji. Im bliżej było końca spotkania, tym bardziej "udzielał się" na ławce trener gości Piotr Ignatowicz, który niemal w każdej akcji miał pretensje do sędziów.
O końcowym zwycięstwie gospodarzy zdecydowały dopiero ostatnie 2 minuty. Na tablicy wyników widniał remis 57:57, wszyscy kibice w hali już stali, a za 3 punkty trafił Dariusz Kalinowski, doprowadzając do wybuchu radości na trybunach. Kolejne 2 punkty rzutem równo z syreną, oznaczają upłynięcie czasu 24 sekund na przeprowadzenie akcji, dołożył Bartłomiej Szczepaniak i gospodarze odskoczyli na 5 "oczek". Goście próbowali jeszcze walczyć, punkty spod kosza zdobył Hubert Radke, ale celna "trójka" Marcina Salamonika przesądziła o zwycięstwie ŁKS-u i awansie tego zespołu do drugiej rundy play-off.
Po meczu łodzianie wraz z kibicami długo fetowali na parkiecie sukces, choć wszyscy w klubie zdają sobie sprawę, że droga ŁKS-u do ekstraklasy jest jeszcze długa i wyboista. Teraz jednak podopieczni Piotra Zycha w spokoju mogą czekać na wyłonienie kolejnego rywala, którym będzie MKS Dąbrowa Górnicza lub rezerwy Asseco Prokomu Gdynia, zaś drużyna Rosy Radom kończy swój pierwszy sezon w I lidze na 6. miejscu.
ŁKS Sphinx Łódź - Rosa Radom 65:59 (31:18, 9:20, 11:10, 14:11)
ŁKS Sphinx: Szczepaniak 14, Morawiec 12, Salamonik 9, Trepka 9, Dłuski 7, Kalinowski 7, Sulima 5, Krajewski 2, Kenig 0.
Rosa: Kardaś 16, Zalewski 14, Donigiewicz 7, Wiekiera 7, Radke 7, Nikiel 6, Cetnar 2, Łukomski 0, Maj 0, Przybylski 0, Urbaniak 0.
Sędziowali: Bieńkowski, Karwowski, Kuniec.