Czwartkowe spotkanie zapowiada się niezwykle ciekawie i może być kluczowe dla losów całej rywalizacji, która toczy się do czterech zwycięstw. Zwycięzca tego meczu będzie o krok od nieba. W takich kategoriach niewątpliwie rozpatrywany jest po obu stronach awans do wielkiego finału. Dla PGE Turowa byłoby to nawiązanie do wspaniałych lat, kiedy zespół trzy razy z rzędu zdobywał srebrne medale mistrzostw Polski. Dla Trefla - wspomnienie czasów przed wyprowadzką Asseco Prokomu do Gdyni. - Rywalizacja obu drużyn jest bardzo wyrównana. Nie można mówić, że jeden zespół góruje nad drugim. Pokazały to cztery dotychczas rozegrane spotkania. Mecz czwartkowy może być decydujący dla całej serii. Chcemy go bezwzględnie wygrać. Podejdziemy do rywalizacji maksymalnie skoncentrowani. Poprzednie mecze pokazały, że nie może nam się przytrafić żaden przestój - zapowiada skrzydłowy PGE Turowa Michał Gabiński.
Ze słowami wychowanka Stali Stalowa Wola nie można się nie zgodzić. Jeszcze przed startem serii ciężko było wskazywać faworyta półfinału. PGE Turów przystępował do walki o finał z przewagą parkietu, dzięki wyższej pozycji na zakończenie sezonu zasadniczego. Jednak to Trefl zwyciężył w trzech wcześniejszych spotkaniach obu drużyn (dwa razy w lidze oraz raz w Pucharze Polski). Zauważali to także zawodnicy obu drużyn, mający świadomość jak ciężka seria przed nimi. - Patrząc na spotkania pomiędzy nami a Treflem w sezonie zasadniczym, wszystkie mecze przegraliśmy w końcówce. Żadna ze stron nie pozwoliła, by przeciwnicy za daleko odeszli. O wyniku rozstrzygały ostatnie 2-3 minuty. Jedna i druga strona jest bardzo wyrównana. Sopocianie potrafią walczyć tak samo jak my. Będą to z pewnością ciężkie, ale i ciekawe spotkania. Kluczową rolę odegra psychika, wytrwałość, przygotowanie kondycyjne i ilość popełnionych błędów - mówił środkowy PGE Turowa Robert Tomaszek.
- To będą ciężkie mecze, PGE Turów jest bardzo dobrą drużyną. Rywale mają przewagę parkietu, ale nie stoimy na straconej pozycji, będziemy walczyć w każdym meczu. Musimy jednak być gotowi nawet na siedem spotkań - dodał znany na Dolnym Śląsku skrzydłowy Trefla Marcin Stefański. Zawodnicy nie mylili się. Po czterech meczach jest remis 2:2 i ani szczypty odpowiedzi na pytanie, kto zagra w wielkim finale.
W dotychczasowych meczach ciężko było nie zauważyć, że żadna z drużyn nie była w stanie rozegrać dwóch dobrych spotkań z rzędu. W pierwszym meczu pewnie wygrał Trefl (76:62), notując swoją czwartą kolejną wygraną z tym rywalem w tym sezonie. Po tym spotkaniu to sopocianie jawili się już jako faworyt serii, lecz dwa dni później role odmieniły się i PGE Turów zwyciężył 77:66. - Zwycięstwo miało dla nas ogromne znaczenie. Zdaliśmy sobie sprawę, że z Treflem można wygrać - powiedział środkowy PGE Turowa Robert Tomaszek.
Sinusoidalna forma zespołów utrzymywała się także w Sopocie, gdzie rozegrano trzecie i czwarte spotkanie. W trzecim meczu sopocianie pewnie zwyciężyli 82:69. Kiedy mogło wydawać się, że ekipa prowadzona przez Karlisa Muiznieksa jest zdecydowanie bliżej finału, przyszedł mecz 4. i odwrócenie sytuacji. Drugą wygraną zanotował PGE Turów (91:82), który poprawił niemal wszystkie elementy w ciągu niespełna 48 godzin. - Pokazaliśmy, że potrafimy wygrywać najważniejsze mecze. Reagujemy pozytywnie na presję i potrafimy kontrolować emocje - zauważył kapitan PGE Turowa Konrad Wysocki. - Historia dotychczasowych meczów pokazała, że kto wygrywa deskę, ten wygrywa spotkanie - dodał trener zgorzelczan Jacek Winnicki.
Jak będzie tym razem? Po czwartym meczu obie drużyny miały osiem dni przerwy, czyli tyle ile zajęło rozegranie poprzednich spotkań. Jaki może mieć to wpływ na jedną czy drugą drużynę? Pewny nie jest tego nawet kapitan Turowa Konrad Wysocki. - Był to etap wykorzystany na regenerację. Musieliśmy też uważać, by tak długa przerwa nie wybiła nas z rytmu meczowego - powiedział.
Mecz numer 5 w czwartek 28 kwietnia o godz. 18 w Zgorzelcu. Transmisja w TVP Sport, Radiu Wrocław i Muzycznym Radiu.