Nie ma przywiązania do barw klubowych - rozmowa ze Zbigniewem Majcherkiem, trenerem AZS-u Radex Szczecin

AZS Radex Szczecin przygotowuje się do sezonu. O sposobie budowania drużyny, celach na nowe rozgrywki oraz kontuzjach trener Zbigniew Majcherek opowiedział w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.

W tym artykule dowiesz się o:

Patryk Neumann: Spotykamy się po waszym pierwszym poważniejszym sprawdzianie. Mierzyliście się ze Spójnią Stargard Szczeciński. Chyba nie może być pan do końca zadowolony ze swojej drużyny?

Zbigniew Majcherek: Na pewno nie. Nie graliśmy tego, co chcemy. Jest jednak jeszcze miesiąc do rozpoczęcia rozgrywek. To dopiero nasz drugi sprawdzian i tak wyszło. Przeciwnik się postawił, grał szybką koszykówkę i od razu było to widać. Gdy wpuściłem wyższych chłopaków na parkiet to nie mogli nadążyć za akcją i były z tego straty. Z drugiej strony koszykarze Spójni mieli większą skuteczność w rzutach trzypunktowych. W tym okresie to zaskakuje. My takiej świeżości nie mieliśmy. Na własnej Sali zdobyliśmy 60 punktów, co też o czymś świadczy.

Również przed tym sezonem nie opuszczają was kontuzje...

- Oby nas opuściły. Jurek Koszuta ma lekkie skręcenie stawu. Pękł mu but na treningu, odeszła podeszwa i stopa mu zjechała. Teraz doszedł jeszcze poważny uraz Maćka.

Odnoszę wrażenie, że będziecie trochę innym, przez co mocniejszym zespołem niż w poprzednim sezonie.

- To się okaże w lidze. Musimy dużo elementów poprawić, a przede wszystkim mentalność chłopaków musi być jeszcze lepsza niż do tej pory.

Zawsze to właśnie wasz lokalny rywal stawiał sobie ambitne cele. Może teraz pora na AZS?

- Nie, my nie stawiamy celów. Wiemy, jakie mamy braki, jakim zespołem dysponujemy. Wiadomo, że będziemy walczyć o jak najwyższe miejsce w tabeli, ale wiele rzeczy trzeba jeszcze poprawić i zobaczyć, jak będzie to wyglądało za miesiąc. Każdy ma swoje cele przed rozpoczęciem ligi. My chcemy się utrzymać, ale będziemy się starać, żeby to osiągnąć przez Play Offy a nie Play Outy.

Waszym głównym nabytkiem jest Jerzy Koszuta. Był celem transferowym AZS-u od ostatnich derbów, w których napsuł wam sporo krwi?

- Nie, tak wyszło po sezonie. Padła propozycja, żeby porozmawiać z Jurkiem, to przeszło i gra u nas. Jest wolny rynek, każdy może grać, gdzie chce. Nie ma przywiązania do barw klubowych. Nie każdy gra w jednym klubie przez wiele sezonów tak, jak ja, czy wielu innych zawodników. Teraz koszykarze zmieniają kluby.

A jaką rolę mają odgrywać zawodnicy pozyskani z drugoligowych parkietów: Łukasz Bąk i Rafał Malitka?

- Rafał Malitka dołączył do nas w końcowej fazie przygotowań. Mieliśmy na względzie Szymona Rducha, ale się nie udało. Dostał też ofertę z Łańcuta, ale ostatecznie został w Kołobrzegu. Stwierdziliśmy, że obwód mamy na tyle opanowany, że trzeba jeszcze poszukać wysokiego gracza, żeby zabezpieczyć te pozycje. W poprzednim sezonie mieliśmy spore kłopoty, bo z powodu kontuzji nie mogli grać Karol Pytyś i Maciej Sudowski, a zrezygnował również Jakub Michalski. Pozostaliśmy, więc tylko z Pawłem Podgalskim, który do końca nie spełniał pokładanych w nim nadziei.

Mieliście też w planach sprowadzenie Wojciecha Złotego z Kotwicy Kołobrzeg?

- Z Wojtkiem była taka sama rozmowa, jak z Szymonem. Wybrał Kotwicę i gra w Kotwicy.

Z drugiej strony drużynę opuścili Stanisław Prus, Paweł Podgalski i Tomasz Semmler. Można z tego wnioskować, że byli najsłabszymi ogniwami w zespole?

- Byli z poza Szczecina. Nas nie stać, żeby kupować nie wiadomo ilu przyjezdnych graczy. Mamy swoich, szczecińskich zawodników. Po prostu chcieliśmy trochę zmienić styl gry i mentalność, dlatego te ruchy kadrowe.

Zmiany w AZS-ie to nie tylko nowi zawodnicy. Znacznie poszerzył się sztab szkoleniowy, a pana asystentem został Wojciech Zeidler. Dzięki niemu będzie panu łatwiej prowadzić zespół?

- Zawsze ten drugi człowiek pomaga, szczególnie w sensie organizacyjnym. Nawiązaliśmy też współpracę z masażystą, panią psycholog i panem od PR-u. Staramy się to jakoś nagłaśniać w Szczecinie i nie tylko w Szczecinie, żeby koszykówka była bardziej popularna.

Wspomniał pan o propagowaniu koszykówki, a tymczasem dwa pierwsze wasze sparingi nie były za bardzo rozreklamowane.

- Z powodów formalnych oddźwięk nie jest zbyt duży. Łatwiej organizacyjnie zrobić to, jako sparing przy drzwiach zamkniętych. Wiadomo, że przed nikim się drzwi nie zamyka. Kto ma przyjść, to przyjdzie. Każda zgłoszona impreza kosztuje, bo trzeba opłacić ochronę. Myślę, że sparingi są też po to, żeby nie wyzwalać dodatkowej adrenaliny.

Czyli nie ma to nic wspólnego z ukrywaniem formy?

- Oczywiście, że nie. Będą mecze i atrakcje dla publiczności w czasie ligi. Sparingi mają charakter bardziej treningowy. Zawodnicy na tle przeciwnika mogą się przekonać, co robią źle. Tu jest okazja, żeby pewne rzeczy wyćwiczyć. W lidze natomiast najważniejszy jest wynik.

Komentarze (0)