Oba zespoły do sobotniego pojedynku przystępowały w zupełnie innych nastrojach. Sokół na inaugurację wygrał w Przemyślu, a MOSiR został rozgromiony na własnym parkiecie przez stargardzką Spójnię. Przyjezdni tym razem od początku ruszyli do ataku, by nie kłopotać się później z odrabianiem strat. W połączeniu z nerwową grą Sokołów dało to znakomity efekt. Po trafieniach Dariusza Oczkowicza i Macieja Ustarbowskiego goście prowadzili 6:0. Gospodarze przebudzili się dopiero po trzech minutach, a niemoc strzelecką przełamał Maciej Klima, który był wyróżniającym się punktem swojej ekipy. Za wygraną nie dawał jednak Oczkowicz i krośnianie powiększyli przewagę, prowadząc nawet 11:4. W kolejnych minutach podopiecznym Ryszarda Żmudy przytrafił się jednak pierwszy, ale nie ostatni tego dnia przestój, co faworyzowany Sokół skrzętnie wykorzystał. W zdobywanie punktów włączyli się inni koszykarze, tacy jak Bartosz Dubiel i Wojciech Pisarczyk, lecz prowadzenie swojej drużynie dał niezawodny Klima. Do końca premierowej ćwiartki trwała już walka kosz za kosz, lecz ostatnie słowo należało do podopiecznych Dariusza Kaszowskiego, którzy po celnym rzucie z dystansu Pawła Bogdanowicza prowadzili 22:19.
Sytuacja z początku spotkania powtórzyła się też po krótkiej przerwie. Sokół znów zaspał i MOSiR powrócił na prowadzenie. Gospodarze nie zawodzili jedynie na linii rzutów wolnych, a mimo tego nie dali się zdominować rywalowi. Wszystko zmieniło się, gdy miejscowi powrócili do właściwego dla nich rytmu. Zajęło to wprawdzie cztery minuty, lecz do końca kwarty krośnianie już nie istnieli na parkiecie. Przerwa, o którą przy stanie 34:29 poprosił Ryszard Żmuda, wybiła na chwilę z uderzenia rozpędzony Sokół, lecz jego podopiecznym zupełnie nic nie dała. Miejscowi powiększyli przewagę do dwunastu punktów i, jak się później okazało, zadecydowało to o ich końcowym triumfie.
Najwyraźniej zawodnicy prowadzeni przez Dariusza Kaszowskiego, uśpieni wysokim prowadzeniem, nie wyciągnęli w przerwie właściwych wniosków i trzecią odsłonę znów rozpoczęli od pięciopunktowej straty. Po raz pierwszy o swych strzeleckich umiejętnościach przypomniał Michał Baran. Pozytywnej energii beniaminkowi znów wystarczyło jednak na krótko. W kolejnych minutach widzowie zgromadzeni w łańcuckiej hali mogli oglądać festiwal rzutów zza łuku. Krośnianie starali się gonić rywala, lecz Sokół dzielnie się trzymał. To nadwyrężyło siły gości, którzy nie wykorzystywali nawet rzutów wolnych, co skończyło się minimalną porażką w tej odsłonie.
O decydującej kwarcie najlepiej zapomnieć. Obie drużyny opadły z sił i nie pokazały nic sensownego. Goście w żaden sposób nie wykorzystali kryzysu rzutowego Sokoła, a ostrzeliwanie zza linii 6,75 nie przyniosło większego efektu. Wystarczy wspomnieć, że obie drużyny trafiły po sześć takich prób. Sokół rzucał jednak jedenaście, a MOSiR dwadzieścia razy. W końcówce meczu za pięć przewinień parkiet musiał opuścić Klima, lecz to nie miało już wpływu na losy spotkania. Sokół potwierdził, że w tym sezonie znów będzie się liczył w walce o czołowe lokaty. Przed beniaminkiem z Krosna za to jeszcze sporo pracy, by wygrywać takie mecze.
PTG Sokół Łańcut - MOSiR Krosno 74:61 (22:19, 22:13, 22:20, 8:9)
Sokół: Klima 15, Fortuna 11, Wilczek 10, Dubiel 8, Pisarczyk 8, Szurlej 8, Bogdanowicz 7, Hałas 5, Chromicz 2.
MOSiR: Pluta 15, Oczkowicz 13, Kamecki 8, Piotrkowski 8, Baran 6, Makander 4, Ustarbowski 4, Partyka 3, Pieloch 0, Puścizna 0.