Chodzi o absurdalną sytuację z piątej minuty meczu. Sędziowie odgwizdali faul Donatasa Motiejunasa na Jeremym Simmonsie, jednocześnie zaliczając punkty Amerykaninowi, mimo że piłka nie wpadła do kosza, bo tylko odbiła się od obręczy. Co więcej, arbitrzy zarządzili dwa rzuty wolne dla Polpharmy, ale Simmons wykonał tylko jeden - spudłował, po czym piłka trafiła do rąk gdynian. Gospodarze odskoczyli wówczas na 12:8.
Mistrzowie Polski jako dowód w sprawie przedstawiają zapis transmisji telewizyjnej TVP Sport, na którym dokładnie widać zaistniałą sytuację. Rzeczywiście, doszło do błędu, ale...
Asseco Prokom w proteście powołał się na jeden z punktów Regulaminu Rozgrywek Polskiej Ligi Koszykówki na sezon 2011/12. Sęk w tym, że ten sam regulamin wyjaśnia kwestię ewentualnych protestów, które należy składać w ciągu 60 minut od zakończenia meczu.
Oburzenia z zaistniałej sytuacji nie ukrywa prezes starogardzkiego klubu. - Przegrywać trzeba umieć! Dla mnie gdyński klub miał czas na złożenie protestu w ciągu sześćdziesięciu minut po zakończeniu spotkania, czego nie uczynił - powiedział Roman Olszewski, prezes SKS Sportowa SA.
Olszewski nie ukrywa, że doszło do błędu. - Wszyscy się mylą. Sędziowie się mylą, prezesi się mylą, zawodnicy się mylą. Ale nikt z tego powodu nie protestuje. Tymczasem Asseco Prokom myśli, że wszystko się musi kręcić wokół niego - stwierdził sternik zdobywców Superpucharu Polski, który dodał: - Sugerowanie, że sędziowie wypaczyli wynik meczu jest sporym nadużyciem. Bo ta sytuacja miała miejsce na początku spotkania, więc równie dobrze ktoś mógł wygrać 20 punktami. Dla mnie ten protest to kompromitacja.