Spotkanie ze Spartakiem dla Wisły miało być pierwszym w tym sezonie sprawdzianem formy na tle tak silnego rywala. Oczywiście mistrzynie Polski miały już okazje mierzyć się z czołowymi klubami Ford Germaz Ekstraklasy, ale nie da się ukryć, że realia europejskich pucharów to nieco wyższa półka. I tak, ku zaskoczeniu wszystkich zgromadzonych w czterotysięcznej hali na obrzeżach Moskwy od pierwszych minut to Wiślaczki zaczęły nadawać tempo grze. Podopieczne Jose Ignacio Hernandeza wyszły na parkiet bez zbędnego respektu dla rywala i widząc jego ospałość oraz nieskuteczność momentalnie przystąpiły do ataku. Na efekt ich starań nie trzeba było długo czekać. Już po 2 minutach gry, bowiem to przyjezdne prowadziły 4:0, co można powiedzieć było dla nich wymarzonym początkiem. Nie da się jednak ukryć, że łatwość z jaką koszykarki Wisły poczynały sobie w tej fazie meczu wprowadził troszkę nonszalancji w ich poczynania i chwilę później na tablicy świetlnej widniał już remis. Największym zagrożeniem ze strony Spartaka była doskonale znana z występów w ekipie Białej Gwiazdy Jelena Skerović. Reprezentantka Czarnogóry wzięła na siebie ciężar gry i niekiedy w pojedynkę kończyła akcje celnymi rzutami. Tyle, że jej indywidualne popisy nie wystarczyły na wiele. Wszystko dlatego, że wraz z upływem minut po reprymendzie od swojego szkoleniowca Wisła ponownie doszła do głosu i za sprawą wspomnianej we wstępie Milki Bjelicy i doskonale asystującej Pauliny Pawlak z powrotem objęła prowadzenie. Dzięki temu już po pierwszej kwarcie polski zespół wygrywał różnicą 7 "oczek" i pozostawało mieć nadzieję, że w kolejnych partiach Wiślaczki również zaprezentują się z tak dobrej strony.
Co do tego czy tak się stanie, lekkie obawy można było mieć jedynie w pierwszych fragmentach drugiej części, kiedy to po punktach Iriny Osipovej przewaga polskiego zespołu niebezpiecznie zmalała, a zawodniczki Spartaka sprawiały wrażenie jakby w końcu złapały wiatr w żagle. Ich zapędy jednak w odpowiednim momencie ostudziła doświadczona Anke DeMondt, która przerwała tym samym chwilową niemoc krakowskiego teamu. Gdy chwilę później jej wyczyn powtórzyła wprowadzona na parkiet Ana Dabović śmiało można było powiedzieć, że sytuacja wróciła do normy. To właśnie po punktach 22 letniej koszykarki wynik na tablicy świetlnej brzmiał 21:27 i w szeregach Spartaka robiło się coraz bardziej nerwowo. Rosjanki próbowały, co prawda ratować się odważnymi wejściami pod kosz bądź rzutami z dystansu, ale ich próby wobec bardzo dobrej defensywy Wiślaczek zwykle nie przynosiły zamierzonych efektów. Kolejne błędy w ataku podopiecznych Pokey’a Chatmana bezlitośnie wykorzystywała za to Wisła, która do przerwy zasłużenie wygrywała 42:28. Tak wysokie prowadzenie było to zasługą przede wszystkim wyśmienitej końcówki w wykonaniu niezawodnej Bjelicy i Amerykanki Nicole Powell, które na przemian wykańczały kolejne akcje drużyny, nie zważając na obrońców przeciwnika. Tym samym stało się jasne, że to Wisła ma tego wieczoru większe szanse na odniesienie spektakularnego zwycięstwa, a Spartak mógł się czuć poważnie zagrożony.
Co ciekawe jednak, mimo tej świadomości Rosjanki po zmianie stron wcale nie rzuciły się do ataku. Wręcz przeciwnie, to koszykarki dowodzone przez Jose Hernandeza prezentowały się z lepszej strony i z każdą minutą zbliżały się do końcowego triumfu, co wprawiało w konsternację obserwatorów. Tym razem, oprócz wspominanych już personaliów, klasę pokazała także Petra Ujhelyi. Węgierka, zwłaszcza w pierwszych minutach trzeciej "ćwiartki" imponowała tym, do czego zdążyła już przyzwyczaić, czyli doskonałym ustawieniem w polu trzech sekund, dzięki czemu nie miała problemów z umieszczaniem piłki w koszu. To właśnie po jednej z akcji jej autorstwa przewaga Wisły wzrosła do 15 punktów i jak się później okazało, wcale nie było to apogeum małopolskiego teamu. Wszystko dlatego, że niebawem do głosu ponownie doszła Erin Phillips do spółki z inną obwodową, Pauliną Pawlak, w związku z czym nie mogło dziwić, że przed decydującą batalią Biała Gwiazda wygrywała 58:37. Zawodniczki Spartaka widząc taki rozwój sytuacji sprawiały wrażenie zupełnie bezsilnych i nawet próby podjęcia walki przez niezmordowaną Irinę Osipovą nie były w stanie czegokolwiek zmienić. Tym samym można było odnieść wrażenie, że polski zespół końcowe zwycięstwo ma już na wyciągnięcie ręki.
Zgodnie z przypuszczeniami, w ostatnich 10 minutach nie wydarzyło się nic, co mogłoby odmienić losy rywalizacji. Spartak, co prawda ze wszystkich sił starał się atakować i ambitnie krok po kroku odrabiać straty, ale Wiślaczki były przygotowane na taki rozwój sytuacji i cały czas pozostawiały skupione w obronie. Dzięki temu, nawet ich słabsza postawa pod koszem rywala nie znalazła negatywnego odzwierciedlenia w ogólnym rezultacie. Koszykarki ze stolicy Rosji, bowiem nie zdołały się na tyle zbliżyć do krakowianek, by włączyć się jeszcze do walki o komplet punktów i na kilka chwil przed końcową syreną jasnym było, że komplet punktów pojedzie do Krakowa. Ostatecznie mistrzynie Polski pokonały niezwykle silny Spartak 74:62, czym dobitnie udowodniły, że w tym sezonie mogą osiągnąć naprawdę bardzo wiele, a praca jaką wykonują nieprzerwanie od dwóch miesięcy idzie w bardzo dobrym kierunku.
62:74
(12:19, 16:23, 9:16, 25:16)
Spartak: Candance Dupree 12, Jelena Skerovic 12, Sonja Petrovic 10, Irina Osipowa 10, Becky Hammon 10, Nika Baric 4, Marina Kuzina 2, Jewgienia Bieliakowa 2, Jelena Milovanovic 0.
Wisła: Milka Bjelica 18, Erin Phillips 15, Nicole Powell 10, Petra Ujhelyi 10, Paulina Pawlak 8, Anke De Mondt 6, Ana Dabovic 5, Katarzyna Krężel 2, Joanna Czarnecka 0.