Mateusz Stępień: Od sezonu 2005/2006 - z trwającym pół roku epizodem w pierwszej lidze w Zastalu Zielona Góra, który zresztą awansował potem do PLK - grał pan do tej pory w ekstraklasie. Obecne rozgrywki rozpoczął pan na jej zapleczu. W letniej przerwie nie było ofert z najwyższej klasy?
Maciej Raczyński: Były dwie od klubów z TBL, ale mało konkretne. Szczerze mówiąc, to po zakończeniu zeszłego sezonu miałem nadzieję, że zostanę w Zielonej Górze. Zresztą, początkowo otrzymałem ciche zapewnienie od trenera Jankowskiego, że tak będzie. Razem z rodziną dobrze czuliśmy się w tym mieście.
Kiedy rozmawialiśmy zaraz po tym, jak prolongował pan umowę z Zastalem po sezonie zwieńczonym awansem do PLK, powiedział pan, że "drugi raz też postawiłby na Zastal". Dlaczego więc teraz, pomimo ponownej chęci z pana strony, tak się nie stało?
- Odpowiedź jest prosta. Od rozmowy z trenerem minęło trochę czasu, a potem powiadomił, że nie widzi mnie w składzie. Na tym rozmowy z Zastalem się zakończyły. Ze szkoleniowcem pożegnaliśmy się zgodzie. Na koniec życzyliśmy sobie powodzenia. On mi dobrej gry, ja - jak największej ilości wygranych.
I rozpoczęło się poszukiwanie klubu na nowy sezon.
- A na tamtym etapie nie było to łatwe. Nie udało mi się dogadać z Zastalem, rozmowy z klubami TBL, o których wcześniej wspomniałem, też się nie powiodły. Czas uciekał, ja pozostawałem bez klubu. Składy zespołów z ekstraklasy i pierwszej ligi były w dużej mierze wtedy już skompletowane.
Klub udało się znaleźć w Szczecinie. Na trzy dni przed inauguracją pierwszej ligi, podpisał pan umowę z AZS-em Radex.
- I jestem z tego zadowolony. Bardzo miło mnie przyjęto. Choć przyznam, że na początku nie było mi łatwo. Nie znałem dobrze zawodników, a większość z nich gra ze sobą już dłuższy czas. Przez dwa treningi, które odbyłem z chłopakami, nie byłem też w stanie poznać zbyt dużej ilości zagrywek. Wszystko odbywało się bardzo szybko. Do Szczecina przyjechałem w środę, a sobotę grałem mecz w lidze.
Był to pana pierwszy mecz od kwietniowego spotkania z Kotwicą Kołobrzeg w TBL. Bo podczas letniego okresu przygotowawczego trenował pan indywidualnie, nie rozgrywając żadnego sparingu. Pierwszy raz znalazł się pan w takiej sytuacji?
- Tak, była to dla mnie nowość i jednocześnie wielki minus. Dobrze jest zagrać przed rozgrywkami około dziesięciu spotkań testowych. Ja takiej okazji nie miałem. Za zgodą trenera Anwilu, Emira Mutapcicia, mogłem trenować trochę z jego zespołem, ale głównie przygotowywałem się sam. Obecnie z moją formą jest zdecydowanie lepiej.
A jak jest z formą całego zespołu. Dziewiąte miejsce po siedmiu kolejkach, to dobry wynik?
- Chcemy w tym sezonie awansować do play-off i liczymy, że możemy trochę w nich zamieszać. Ciężko pracujemy na treningach, na bieżąco poprawiamy to, co szwankowało w poprzednim meczu. Mam nadzieję, że zaprocentuje to w dalszej części sezonu. Jak na razie dobrze idzie nam zwłaszcza w spotkaniach, które rozgrywamy na własnym parkiecie. Z trzech, w jakich do tej pory byliśmy gospodarzem, wszystkie wygraliśmy.
Za to gorzej jest na wyjazdach. Wasz bilans jest odwrotny do tego, jaki macie w meczach u siebie.
- W Dąbrowie Górniczej przegraliśmy wyraźnie. Był to nasz najsłabszy mecz. Za to już potyczka w Toruniu, pomimo porażki, była w naszym wykonaniu zupełnie inna. Wtedy zabrakło szczęścia, bo to my prowadziliśmy różnicą około dziesięciu punktów. Końcówka i zwycięstwo należały jednak do gospodarzy.
Bilans meczów na wyjeździe trudno będzie poprawić już w następnej kolejce, bo w poniedziałek gracie w Łańcucie w z liderem rozgrywek - NETO Sokołem.
- Na pewno będzie to trudne spotkanie. Tym bardziej, że wiadomo, jak ciężko jest wyjechać z Łańcuta z kompletem punktów. Nie zamierzamy jednak składać broni. Mogę zapowiedzieć walkę od pierwszej do ostatniej minuty. Sport jest nieprzewidywalny. Zrobimy wszystko, by zwyciężyć.