Pana zespół zanotował osiem zwycięstw ligowych z rzędu, jeśli do tego dodamy pucharową wygraną, mamy dziewięć meczów bez porażki. Lepszego początku sezonu Open Florentyna Pleszew nie mógł sobie wymarzyć...
- Rzeczywiście, początek mamy świetny. Cieszy mnie komplet zwycięstw, tym bardziej, że na wyjazdach graliśmy z rywalami, których uważam za najsilniejszych w grupie A, czyli Astorią Bydgoszcz, AZS-em Poznań i Księżakiem Łowicz. Jest jeszcze zespół z Gniewina, który we własnej hali będzie groźnym rywalem.
Wychodzi na to, że najtrudniejsze zadanie w sezonie zasadniczym już za pana drużyną?
- Teoretycznie tak się może wydawać, a czy tak będzie to się przekonamy. Liga jeszcze jest długa.
Jak się wygrywa mecz za meczem, to kibice zaczynają się skupiać na śrubowaniu klubowych rekordów, ilości meczów bez porażki, najwyższej wygranej, największej zdobyczy punktowej w meczu. Zwracacie w ogóle uwagę na te statystyki?
- Statystyki są ciekawe dla kibiców i dziennikarzy. My skupiamy się na tym, by wygrywać w każdym meczu. W jednym przychodzi to łatwiej i wówczas można zagrać trochę pod publikę, zdobyć sporo punktów, ale nie przykładamy do tych rekordów większej wagi. Chciałbym tylko przypomnieć, że ostatnie mecze to były naprawdę ciężkie mecze. Ostatnio graliśmy na wyjeździe w Łowiczu, wcześniej w Pucharze PZKOSZ w Katowicach, a jeszcze wcześniej mecz na szczycie w Bydgoszczy z Astorią.
Najbardziej widmo porażki zajrzało Open Florentynie Pleszew właśnie w Bydgoszczy?
- To nie było takie mocne widmo porażki. Powiem szczerze, że ten mecz był pod kontrolą. Nie chcę nikogo urazić, ale to, że przegrywaliśmy wynikało ze zrywu gospodarzy. Prowadzenie Astorii nie wynikało z naszej niemocy, ale dobrej postawy gospodarzy. Zespoły drugoligowe grają bardzo odważnie. Potrafią nagle oddać 3-4 celne rzuty z dystansu i odmienić losy spotkania. My jesteśmy trochę innym zespołem, bazującym na klasowym środkowym, jakim jest Wojciech Żurawski.
Wszystko już funkcjonuje w pana drużynie, tak jak należy, czy też może jest jeszcze nad czym pracować?
- Absolutnie nie gra jeszcze wszystko jak w szwajcarskim zegarku. To, że wygrywamy, oczywiście cieszy, ale my musimy być cały czas czujni. Pracujemy jeszcze nad elementami, które muszą zafunkcjonować w decydującej fazie sezonu. Wychodzę z założenia, że każdy z zawodników jest człowiekiem - może mu się zdarzyć słabszy mecz, może - odpukać - złapać kontuzję. Muszę mieć każdą pozycję w zespole zdublowaną.
Ma pan przecież stosunkowo szeroką ławkę rezerwowych jak na drugoligowe realia?
- Nie do końca tak jest, że na każdej pozycji mam dwóch równorzędnych graczy, dlatego testuję różne rozwiązana. Przesuwam pewnych graczy z pozycji 3 na 4, z 4 na 5 czy rozegrania na rzucającego obrońcę. Szukam różnych rozwiązań taktycznych na wypadek problemów zdrowotnych czy też słabszej dyspozycji podstawowych koszykarzy.
Patrząc na pana zespół można odnieść wrażenie, że kluczowe postaci to Marcin Stokłosa i Wojciech Żurawski. Obaj często notują tzw. double – double. Ten pierwszy rzuca i podaje, a z kolei popularny "Żurek" nie dość, że zdobywa punkty, to rządzi pod obiema tablicami. Tacy gracze to skarb?
- Oni są zdecydowanymi liderami naszej drużyny, ale nie chcę nikogo wyróżniać. Chcę żeby cały zespół funkcjonował jak najlepiej. Nie ukrywam jednak, że przy budowie zespołu w Pleszewie główny nacisk położyłem na pozycje rozgrywającego i środkowego, stąd też zakontraktowanie doświadczonych Marcina Stokłosy i Wojciecha Żurawskiego. Żeby w drugiej lidze grać z powodzeniem, trzeba mieć dobrego centra. A dobrego środkowego musi obsłużyć klasowy rozgrywający. W drugiej lidze z dystansu wszyscy rzucają. Raz lepiej raz gorzej. Z tego, co zdążyłem zauważyć w drugiej lidze praktycznie koszykarze z każdej pozycji potrafią rzucić z dystansu. Nie zawsze to jednak wpada do kosza. Całe meritum sukcesu polega na tym, by mieć klasowego środkowego. W poprzednim sezonie w Kutnie miałem Mariusza Bacika, a w tym w Pleszewie Wojciecha Żurawskiego.
Fakt, że jesteście faworytem wpływa pewnie na rywali. Czuje pan przyjeżdżając do obcej hali, że rywal szczególnie na was się mobilizuje?
- Oczywiście. Odczuwamy presję, bo my chcemy wygrywać w każdym meczu, ale każdy też chce być tym pierwszym, który nas pokona. Poza tym, mając w składzie Wojciecha Żurawskiego czy Marcina Stokłosę, a więc koszykarzy z nazwiskiem, rywale się mobilizuję. Może będę nieskromny, ale moja osoba także jest elementem mobilizującym przeciwnika. My wygramy i będziemy wygrywać, ale w każdym meczu, bez względu na klasę rywala, musimy być zmobilizowani na sto procent.