W Gorzowie nie będzie łatwo - rozmowa z Anke DeMondt, zawodniczką Wisły Can - Pack Kraków

Reprezentantka Belgii po dość trudnym okresie w końcu wróciła do optymalnej formy i w minioną środę poprowadziła Wisłę do wygranej w Koszycach. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada o nerwowej końcówce tego pojedynku, sobotnim starciu w Gorzowie i nadziejach związanych z grudniowymi meczami oraz świąteczną przerwą.

Adam Popek: Chyba nie skłamię mówiąc, że to ty byłaś najwartościowszą zawodniczką meczu z Good Angels. W końcu trafiałaś w każdym newralgicznym momencie.

Anke DeMondt: To spotkanie było trudne przede wszystkim dla całego zespołu i myślę, że największy ukłon należy skierować właśnie w stronę kolektywu, który tworzyłyśmy, bo to dzięki wzajemnemu wsparciu w trudnych chwilach mogłyśmy osiągnąć satysfakcjonujący rezultat. Nie przeceniałabym zatem mojej roli, ponieważ by być najwartościowszym graczem trzeba wnieść do gry znacznie więcej niż tylko kilkanaście punktów. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo cieszę się z tego, iż moje próby generalnie okazywały się celne i w tych trudnych chwilach nie zawodziłam. Ogólnie rzecz biorąc były to niezłe zawody w moim wykonaniu i z tego względu jestem bez wątpienia zadowolona. Warto jednak dodać, że oprócz mnie z bardzo dobrej strony pokazała się również Nicole Powell, która w zasadzie przez cały mecz zdobywała dla nas kolejne "oczka". Mnóstwo pożytecznej pracy wykonała także Erin Phillips, więc wygrana nie jest tylko moją zasługą. Jednakże biorąc pod uwagę całe rozważania najważniejsze jest to, że zwyciężyłyśmy, bo grając na wyjeździe wcale nie jest łatwo pokazać swoją wyższość.

Ale po meczu nawet koszykarki "Dobrych Aniołów" nie szczędziły komplementów pod twoim adresem.

- To miłe, ale trzeba pamiętać o tym, że moja dobra postawa była też zasługą pozostałych dziewczyn, które wtedy przebywały na parkiecie. W końcu dzięki nim mogłam wielokrotnie wychodzić na czyste pozycje i otrzymywać podania, które zamieniałam na punkty. Jednak w naszych szeregach jest trochę zawodniczek, które też potrafią seryjnie umieszczać piłkę w koszu, wobec czego to od drużyny zależy kto otrzyma piłkę w tych decydujących momentach. Tym razem podania były kierowane do mnie i niesamowicie się starałam, by wykonać swoją pracę jak najlepiej. A co do przeciwniczek, to na pewno zdawały one sobie sprawę z tego, że u nas wiele zawodniczek dysponuje dużym potencjałem ofensywnym, w związku z czym musiały zdecydować, przy której bardziej skoncentrować swoją obronę. A dzięki temu, że ktoś skupiał na sobie większą uwagę defensorek, ja miałam na parkiecie więcej swobody.

Bez wątpienia pomocne też okazało się twoje duże doświadczenie.

- Na pewno kwestia doświadczenia pewnych sytuacji czy po prostu obycia jest ważna. Szczególnie jeśli w grę wchodzą emocje. Wtedy, bowiem najlepsze co możesz dać zespołowi to opanowanie, dzięki któremu podejmowane decyzje są o wiele bardziej racjonalne i co za tym idzie, przynoszą pożądane efekty. W afekcie często wiele rzeczy dzieje się zbyt pochopnie, zawodniczki oddają rzuty z nieprzygotowanych pozycji, a to nie skutkuje niczym dobrym. Oczywiście my w środowy wieczór również pod tym względem popełniłyśmy kilka błędów, idealne nie jesteśmy, ale te mankamenty starałyśmy się zniwelować dobrą, agresywną obroną i myślę, że to nam się udało. Zresztą już kolejny mecz z rzędu zagrałyśmy całkiem poprawnie w defensywnie i to na pewno daje powody do zadowolenia. Tym bardziej, że odniosłyśmy dzięki temu ważne zwycięstwo.

Z czego wynikał fakt, że w czwartej kwarcie pozwoliłyście rywalkom odrobić cały dystans punktowy jaki was dzielił? Nie da się ukryć, że w pewnym momencie zrobiło się bardzo nerwowo.

- Grałyśmy na obcym terenie, a wtedy trudno jest przez cały czas kontrolować warunki gry. Poza tym troszkę zabrakło wsparcia ze strony Eweliny Kobryn, która niestety bardzo szybko złapała faule i trudno jej było powrócić do poziomu, jaki zwykle prezentuje. O tym ile Ewa znaczy dla naszego zespołu nikogo nie trzeba przekonywać, więc jej słabszy występ odbił się w pewien sposób na naszej postawie. Oprócz tego nie pomogli nam także sędziowie, którzy w momencie gdy wygrywałyśmy już różnicą około dziesięciu punktów, mnóstwo decyzji rozstrzygali na korzyść gospodyń, mimo że nie zawsze było to zgodne z rzeczywiście zaistniałą sytuacją. Mam świadomość, że na tak małej hali, gdzie jednocześnie jest dużo kibiców wywierających presję trudno jest wykonywać swoje obowiązki, ale to jest Euroliga i tutaj po prostu trzeba wspiąć się na swój najwyższy poziom. W każdym elemencie. Niemniej starałyśmy się być ponad tym wszystkim, skupić się na skutecznej obronie i doprowadzić satysfakcjonujący rezultat do końca. Na szczęście zdołałyśmy to osiągnąć i co ważne nie pozwoliłyśmy rywalkom zdobyć punktów w decydującej akcji.

Widać było, że wielokrotnie byłaś wręcz wściekła na arbitrów. W takiej złości jeszcze cię nie widziałem.

- (Śmiech). Walczyłam w końcu o swoje, a sędziowie wielokrotnie byli zbyt drobiazgowi. Gwizdali w zasadzie dotknięcie przeciwnika i często na naszą niekorzyść. W europejskich pucharach jednak zawsze jest twarda fizyczna walka, przez co pewne sytuacje trzeba traktować jako normalne. Zresztą w dzisiejszej koszykówce w ogóle kontakt fizyczny z rywalem jest o wiele większy niż choćby kilkanaście lat temu. A arbitrzy przerywając za każdym razem grę zabijają jej płynność. Tak się nie da. Niemniej oni również są częścią tej dyscypliny i z ich werdyktami trzeba się liczyć. Dlatego cieszy mnie, że mimo nerwów skupiłyśmy się przede wszystkim na postawie całego kolektywu i to przyniosło efekty w postaci zdobycia kompletu punktów.

W twoim przypadku ważne jest też to, że po przerwie spowodowanej chorobą chyba na dobre powróciłaś już do wysokiej formy?

- To prawda, czuję się bardzo dobrze i cieszę się, że w końcu mogę pracować na pełnych obrotach. Dzięki temu też w czasie meczów jestem w stanie dać więcej drużynie. Jak dotąd trudno mi było wrócić do tego optymalnego poziomu, bo jak wiadomo kłopoty zdrowotne źle wpływają na ogólną wydolność organizmu. W czasie choroby nie dość, że trzeba odpuścić kilka treningów to jeszcze okres zanim powróci się do stanu wyjściowego trochę trwa. Ale w moim przypadku wszelkie problemy z tym związane zostały zażegnane i ponownie mogę biegać na parkiecie po kilkadziesiąt minut. Zresztą nawet pojedynek w Koszycach jest tego przykładem. Mimo, że grałam przez większą część jego trwania to wcale nie czułam się jakoś wielce zmęczona i cały czas dawałam z siebie maksimum. A czas na odpoczynek i tak niebawem przyjdzie. W końcu za trzy tygodnie czeka nas przerwa świąteczna, więc zapewniam cię, że trochę poleniuchuje. Piękna perspektywa (śmiech).

Przypuszczam, że wybierasz się na ten czas do domu?

- Tak, wracam do Belgii żeby pobyć troszkę z rodziną, porozmawiać i poopowiadać im jak mija życie w Krakowie. W ogóle bardzo cieszę się na myśl o tym. Prawdą jest, że w trakcie sezonu nie ma zbyt wielu okazji ku temu, więc święta tym bardziej warto docenić. Zresztą odpoczynek każdemu jest potrzebny, także biorąc pod uwagę wszystkie trudy, jakie nas dotąd spotkały i jakie nas jeszcze w tym miesiącu czekają, to bez wątpienia przyda nam się chwila wytchnienia, by ponownie naładować akumulatory. I jestem przekonana, że w nowym roku wrócimy jeszcze silniejsze.

Zanim jednak to nastąpi czeka was przede wszystkim mnóstwo podróży. Obecnie w ciągu czterech dni zrobicie 1500 kilometrów, co bez wątpienia wpływa na ogólne samopoczucie.

- Na pewno nie jest to wielce komfortowe. Jednym razem podróż mija szybko i bezboleśnie, innym liczysz każdą trwającą minutę. Tak to jednak jest, że terminarz przynosi różne rozwiązania. Czasem mamy okazję grać kilka meczów pod rząd na własnym parkiecie, przez co nie musimy nawet ruszać się z domu, a potem przychodzi kilka wyjazdów i spędzamy mnóstwo godzin w środkach transportu. Teraz tak się złożyło, że co chwilę gdzieś jedziemy i nic na to nie poradzimy. Wciąż pamiętam sytuację, jaka miała miejsce gdy grałam w Salamance. Wtedy każdy nasz wyjazd był równoznaczny z pokonaniem tysięcy kilometrów, więc naprawdę doceniam to, że ostatnio do Koszyc miałyśmy ich zaledwie nieco ponad dwieście (śmiech).

Teraz przypuszczam, że powoli zaczynacie już myśleć o meczu ze Spartakiem Moskwa.

- Niezupełnie. Z Rosjankami przyjdzie nam zmierzyć się dopiero w środę, a tymczasem w sobotę czeka nas starcie w Gorzowie, które również nie będzie należało do łatwych. Słyszałam, że tamtejszy zespół jest jednym z silniejszych w polskiej lidze, więc aby zwyciężyć musimy być skoncentrowane jedynie na tej rywalizacji. Zresztą fakt, że przyjdzie nam zmierzyć się z brązowym medalistą poprzedniej edycji rozgrywek mówi sam za siebie. Z tego co wiem też, hala w Gorzowie jest dość specyficzna, więc gospodynie będą mieć spory atut w jej postaci. Poza tym grają u siebie, więc na pewno się nas nie przestraszą. Dlatego też, skupiamy się póki co tylko na tym meczu.

Niemniej spotkanie ze Spartakiem będzie niezwykle ważne w kontekście walki o pierwsze miejsce w grupie C.

- Bez wątpienia tak i zdajemy sobie sprawę z jego rangi. Zespół z Moskwy należy do potentatów jeśli chodzi o europejskie realia, więc starcie z nim na pewno przysparza większych emocji. Rosjanki mają w swoim składzie wiele świetnych zawodniczek, w związku z czym do Krakowa przyjadą jedynie po wygraną i będą gotowe na mordercze starcie. My jednak łatwo nie damy za wygraną i również z taki nastawieniem wyjdziemy na parkiet. W innym przypadku, bowiem nasz pojedynek nie miałby sensu. Wydaję mi się jednak, że czynnikiem, który może nam pomóc będzie brak zbędnej presji. Wszystko dlatego, że to Spartak musi wygrać, a my jedynie możemy.

W trakcie tego meczu z pewnością będziecie mogły liczyć też na doping ze strony kibiców, którzy zapowiadają liczne przybycie na to spotkanie.

- Tak, słyszałam o całej akcji i bardzo mnie to cieszy. Kto wie, może sprawią oni, że nasza gra będzie jeszcze lepsza i po raz drugi w tym sezonie pokonamy Spartak? Osobiście bardzo sobie tego życzę i mam nadzieję, że przy pełnej widowni, która będzie stać za nami murem pokażemy klasę.

Komentarze (0)