Sensacji być nie mogło - relacja z meczu Śląsk Wrocław - ŁKS Łódź

Będący ostatnio w fatalnej dyspozycji koszykarze z Łodzi rywalizowali we Wrocławiu z czołową w poprzednich dwóch miesiącach ekipą TBL. Mecz nie zapowiadał się na wielkie wydarzenie i tak w istocie było. Śląsk po nudnym spotkaniu odniósł pewne zwycięstwo.

Tym razem na pozycji centra w Śląsku Wrocław z powodu choroby nie mógł zagrać Adam Wójcik. Weteran polskich parkietów był chory i zastąpił go Piotr Niedźwiedzki. Młody polski koszykarz zaczął spotkanie od punktów, zbiórki, bloku i wprowadził gospodarzy w dobry rytm. Po kolejnych punktach Paula Grahama i Slavisy Bogavaca było już 6:0 i zanosiło się na łatwe zwycięstwo wrocławian. Niemoc ŁKS-u w ofensywie trwała. Większość rzutów była wymuszona, czego dowodem jest zaledwie jedna asysta przez całe pierwsze 10 minut. Śląsk spokojnie i konsekwentnie punktował i wyszedł na prowadzenie 10:1 po akcji 2+1 Niedźwiedzkiego, po której czas wziął trener Piotr Zych. Gospodarze wyglądali na nieskoncentrowanych, intensywność gry była niska, ale mimo to kontrolowali oni wydarzenia na boisku. Pierwszą kwartę zakończył wsad równo z syreną Aleksandara Mladenovicia.

Druga odsłona gry była całkowicie bezbarwna. Otworzył ją dwoma rzutami z dystansu Qa'rraan Calhoun i prowadzenie Śląska wzrosło do 15 punktów (31:16). Mladenović skończył dwie kolejne akcje, po których na tablicy wyników widniało aż 35:16. Wtedy obudzili się przyjezdni. Krzysztof Sulima, Filip Kenig i spółka zdobyli dziewięć ostatnich "oczek" w pierwszej połowie i schodzili na przerwę przegrywając tylko 25:35.

Do przerwy goście trafili tylko 8 z 35 prób z dystansu, co daje fatalny wynik ledwie 22 proc.! W dodatku aż 14 z tych rzutów było z dystansu. Z taką skutecznością łodzianie nie mogli marzyć o nawiązaniu walki z zespołem Śląska.

Druga połowa rozpoczęła się od trafienia gości, które zmniejszyło deficyt do tylko 8 punktów. Trójką odpowiedział Bogavac, ale to samo zrobił z drugiej strony parkietu Paweł Malesa (38:30). Spotkanie toczyło się w bardzo ospałym tempie, sporo było błędów. Publiczność obudziła dopiero efektowna akcja gospodarzy - najpierw blokiem popisał się Calhoun, a w kontrze trójkę trafił Robert Skibniewski. Goście jednak trzymali się dzielnie i mimo niemrawej postawy przed czwartą kwartą przegrywali tylko 42:50.

Atmosfera przed ostatnią odsłoną zrobiła się trochę nerwowa, ale z duża swobodą grał cały czas Calhoun. Jego trójka ustaliła wynik na 55:42 przy 8 minutach do końca. W tym momencie podopieczni Miodraga Rajkovicia włączyli wyższy bieg w obronie i ŁKS zaczął mieć jeszcze większe kłopoty z płynnością w ataku. Iskrę wniósł też Bartosz Diduszko, który zebrał aż trzy piłki w ataku z rzędu. W tamtym momencie miejscowi prowadzili 57:42, goście tracili już wiarę w wygraną, a kibice domagali się "młodych na boisko".

Dobre spotkanie w barwach wrocławskiego zespołu rozegrali Diduszko i Niedźwiedzki, którzy zebrali po 8 piłek. W ataku najlepiej prezentował się Calhoun.

- Naszym celem jest miejsce w pierwszej piątce, to chcemy osiągnąć, o to chcemy walczyć i mam nadzieję, że na końcu rundy wszyscy będziemy się z tego cieszyć - mówił na konferencji prasowej Robert Skibniewski.

Śląsk Wrocław - ŁKS Łódź 71:49 (21:12, 14:13, 15:17, 21:7)

Śląsk: Bogavac 12, Calhoun 12, Mladenović 10, Graham 9, Skibniewski 9, Niedźwiedzki 6, Vairogs 4, Buczak 4, Koelner 3, Diduszko 2

ŁKS: Salamonik 9, Malesa 8, Dłuski 8 (8 zb.), Sulima 6, Kenig 6, Trepka 5, Krajewski 4, Bartoszewicz 3

Komentarze (0)