"Oszustwo po tysku" - byli zawodnicy idą na wojnę z klubem!

Kolejna afera w koszykarskim światku wychodzi na jaw. Sfrustrowani zawodnicy klubu KKS Big Star Tychy, który występował w sezonie 2009/2010 postanowili ujawnić szokujące fakty związane z metodami i działaniami ówczesnego zarządu.

Sezon 2009/2010 miał być przełomowy dla tyskiego klubu. Mocny skład, wysokie ambicje dające realne szanse na walkę o awans z ligowego zaplecza do Ekstraklasy. Wszystko układało się dobrze i zmierzało w odpowiednim kierunku do pewnego momentu, aż zaczęły się problemy finansowe... Zmowa milczenia, mydlenie oczu i niepoważne gierki ówczesnych prezesów tak sfrustrowały byłych zawodników klubu, że postanowili oni pójść na wojnę i wyjawić prawdę na światło dzienne. Marcin Salamonik, Mateusz Bartosz i Michał Saran bo o nich mowa krok po kroku przedstawiają mechanizm działania tyskiego klubu...

Kłamcy, oszuści, ludzie bez honoru!

- Zawodnikiem KKS Big Star Tychy byłem w sezonie 2009/2010. Do dnia dzisiejszego nie otrzymałem zaległego wynagrodzenia - oświadcza Marcin Salamonik, obecnie gracz MOSiR-u Krosno. - Do tej pory nie doszło do uregulowania zaległości wobec mojej osoby - dodaje Mateusz Bartosz, występujący w PBG Basket Poznań. - Na pytanie czy pieniądze zostaną nam wypłacone, usłyszałem w odpowiedzi, że mam się zamknąć bo w innym klubie byłbym już dawno wyrzucony - uzupełnia wypowiedź Michał Saran. To tylko przykład trzech zawodników, którzy otwarcie postanowili porozmawiać o problemie, który był do tej pory skutecznie omijany. Takich jak oni może być więcej, gdyż postępowanie działaczy ówczesnego Big Stara Tychy jest karygodne i na próżno szukać w nim profesjonalizmu. W relacjach zawodników przewijają się dwa nazwiska: Pani Teresy Dembowskiej, ówczesnej prezes klubu oraz Pana Marcina Staniczka, który był prawą ręką Pani Prezes. - To są ludzie bez honoru, zwykli kłamcy, powinni mieć dożywotni zakaz piastowania jakichkolwiek funkcji w klubach i instytucjach związanych ze sportem - tak pokrótce opisuje wspomnianą dwójkę Marcin Salamonik. Te ostre słowa dobitnie wskazują jak wielka jest frustracja i zażenowanie graczy, którzy za swoją pracę zapłaty muszą się doszukiwać w sądach. - Kłamstwa, pretensje i kompletnie nie poważne podejście do ludzi i obowiązków w klubie - relacjonuje kolejny z zawodników, Mateusz Bartosz.

A miały być tak pięknie...

Cała sytuacja miała swój początek już po starcie sezonu, bowiem klub miał problemy z płynnością finansową, a wypłaty spływały z dużym opóźnieniem i były wypłacane w kliku ratach. Kiedy zawodnicy dopytywali się o należne pieniądze otrzymywali w odpowiedzi, że przelew jest w drodze. - I tak przelew szedł od grudnia 2009 do marca 2010, przez ten czas nie zobaczyliśmy ani złotówki - szybko ucina spekulacje Salamonik. Mimo iż zawodnicy nie otrzymywali wynagrodzenia normalnie trenowali i rozgrywali kolejne mecze, żyjąc w przekonaniu, że uregulowanie zaległości to kwestia czasu. Wiedząc o problemach klubu Pani Dembowska nic sobie nie robiła z narastających długów, a mało tego zdecydowała się zakontraktować Mateusza Bartosza. - Domniemając Pani Prezes podpisała ze mną kontrakt nie mając jakiegokolwiek zabezpieczenia finansowego - stwierdza sam zainteresowany, Mateusz Bartosz. Jeszcze bardziej kompromitującym faktem dla klubu jest przykład Michała Sarana, który po 4 tygodniach gry w tyskim zespole odniósł kontuzję. - W trakcie meczu zerwałem wiązadło krzyżowe w kolanie. Nie otrzymałem ze strony klubu żadnej pomocy, jedynie masażysta swoimi znajomościami załatwił mi badania, na które pojechałem sam własnym samochodem z opuchniętym kolanem - przypomina sytuację Michał Saran. Żeby było śmieszniej odzew z klubu nastąpił po dwóch tygodniach gdy ten przebywał w klinice na zabiegu, od Pana Kierownika, który nalegał oby Saran oddał meczowy strój... - Zgodnie z kontraktem miałem wrócić w ciągu 3 miesięcy do cyklu treningowego co mi się oczywiście udało, ale za zabieg i rehabilitację zapłaciłem z własnej kieszeni ponad 20 tysięcy złotych - dodaje Michał Saran. Wisienką na torcie jest argumentowanie po sezonie Pani Prezes, która stwierdziła, że Saranowi pieniądze się nie należą gdyż był kontuzjowany...

A klub działał dalej...

Mimo nieuregulowanych kontraktów, niejasności i ciągłych dopytywań klub działał dalej w najlepsze. Po sezonie ani Prezes Dembowska, ani Pan Staniczek nie reagowali na telefony graczy, którzy domagali się wyjaśnień i zaległych pensji. Dodatkowo klub zaczął kompletować skład na kolejny sezon zmagań w I lidze i podpisując nowe umowy Pani Dembowska zapewniała, że klub nie ma zaległości z poprzedniego sezonu, a także że posiada środki i sponsorów na kolejny rok co oczywiście było nieprawdą. Kiedy koło klubu sytuacja zaczęła się robić coraz to bardziej niejasna, pod naporem zawodników odwołano Panią Dembowską z funkcji prezesa klubu, a sam zespół został zawieszony w rozgrywkach z związku ze sprawą sądową trenera Tomasza Służałka. Mimo iż starania nowego prezesa były duże, aby wyjaśnić niezamknięte sprawy i uregulować należności, ale nagle miasto przestało dotować KKS Tychy, a postanowiło finansować nowopowstałe stowarzyszenie Tyski Sport. - Jeśli to nie zwykła ucieczka od odpowiedzialności finansowej to jak to nazwać - zastanawia się Marcin Salamonik.

Co dalej?

Mamy rok 2012, a zawodnicy dalej nie widzą żadnych nadziei na rozwiązanie całej sytuacji. Nie pomaga także Wydział Gier i Dyscypliny, gracze są zdani sami na siebie i muszą w sądach dociekać swoich roszczeń, które przecież wynikają z zapisów w kontraktach. - Zawodnicy nie są chronieni w żaden sposób przed oszustami działającymi w takich klubach jak KKS Big Star Tychy. Ludzie Ci mogą nas oszukiwać i obiecywać złote góry, a następnie nie wywiązywać się z rzeczy pod którymi się podpisują - mówi oburzony Marcin Salamonik. - Cynizm Pani Prezes może przedstawić jeszcze jeden fakt kiedy do klubu sprowadzano Mateusza Bartosza, a już wówczas były problemy z finansami. Kontrakt Mateusza został zawarty na okres 2-3 miesiące dłuższy niż trwałby sezon, ale Pani Prezes oficjalnie przyznała, że takiej kwoty nie wypłaci - podsumowuje Michał Saran. Zawodnicy chcą walczyć o swoje i będą dociekać sprawiedliwości, gdyż nie mają zamiaru podarować klubowi ani złotówki. Tylko czy ktoś wyciągnie do nich rękę? Znając polskie realia sprawa będzie wisiała w powietrzu jeszcze przez długie lata, a winni długów i powstałych zobowiązań będą czuli się bezkarni... Jakiekolwiek próby skontaktowania się z Panią Dembowską kończą się na głuchym sygnale telefonu.

Źródło artykułu: