Właśnie rozgrywki Euroligi od początku tego roku wzbudzały największe emocje oraz zainteresowanie. Generalnie nie powinno to dziwić, ponieważ najważniejsze dla Wisły rozstrzygnięcia miały miejsce już w trzecim tygodniu lutego, przez co czasu na przygotowanie od początku drugiej odsłony rozgrywek wcale nie było tak dużo.
Można powiedzieć, iż pierwszy krok w kierunku upragnionego celu krakowianki wykonały na początku stycznia. Wtedy to, tuż po powrocie z urlopów odbyły niezwykle trudny cykl treningowy, który miał okazać się pomocny m in. w fazie play off europejskich pucharów. - Wówczas miałyśmy zajęcia dwa razy dziennie, które trwały dwie, a czasem nawet trzy godziny. Oczywistym jest, że pojawiło się spore zmęczenie, ale też kiedyś musiałyśmy przebyć taki okres przygotowawczy. Uważam, iż nie można było znaleźć lepszego momentu - wspomina Paulina Pawlak.
Jednak sukces rodził się w bólach. Mimo wszelkich zapowiedzi i komentarzy zespół długo nie prezentował się tak, jak można było tego oczekiwać. Nie dość, że popełniał mnóstwo błędów to jeszcze szwankowało wzajemne zgranie, bez którego trudno było o finezyjną i skuteczną grę. - Musimy ponownie wypracować porozumienie na parkiecie. Przerwa świąteczna spowodowała, iż znów mamy w tym względzie mniejsze lub większe kłopoty. Poza tym prawdą jest, że jak na tak klasowy team mylimy się zbyt wiele razy - mówiła po tamtych wydarzeniach Milka Bjelica.
Gdy do tego wszystkiego doszły jeszcze dwie z rzędu porażki w Eurolidze w tym z o wiele niżej notowanym CB Taranto, w stolicy Małopolski zaczęto mieć poważne obawy czy Biała Gwiazda rzeczywiście wywalczy sobie miejsce wśród najlepszych. - Te przegrane nie wpływały na naszą pozycję w ogólnej klasyfikacji, ale nie jest miło być tym gorszym. Rywalki miały wtedy w sobie więcej woli walki i to w dużym stopniu zadecydowało o ich sukcesach - dodaje Anke DeMondt.
Oprócz tego widoczny był jeszcze brak Erin Phillips, która po zabiegu artroskopii stawu skokowego zmuszona była pauzować przez blisko dwa miesiące. - Erin to zawodniczka, która w każdym meczu nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Z jej strony zawsze można liczyć na mniej więcej stałą liczbę punktów, wobec czego jej nieobecność była rzeczywiście sporym osłabieniem - twierdzi pochodząca z Bałkanów podkoszowa.
Na szczęście dla wszystkich związanych z klubem z czasem sytuacja zrobiła się o wiele lepsza. Na parkiecie znów pojawiła się Australijka, a drużyna zaczęła imponować twardą, nieustępliwą obroną. - Trener uczulał nas na większą koncentrację na własnej połowie oraz walkę na tablicach. Początkowo w drugiej rundzie nie funkcjonowało to najlepiej i zdawałyśmy sobie sprawę, że musimy jak najszybciej wnieść pewne poprawki. Szczególna koncentracja w tym względzie nastąpiła przed starciami z USK Praga. Starałyśmy się jak najlepiej przygotować do tej rywalizacji, w związku z czym wiedziałyśmy doskonale o atutach przeciwnika, a co za tym idzie, przy których zawodniczkach skupić nasze krycie. Uważam, że pod tym względem egzamin został zdany bardzo dobrze - z satysfakcją dopowiada wspomniana reprezentantka Belgii.
Teraz, gdy wiślaczki odprawiły z kwitkiem w dwóch pojedynkach swoje rywalki wydaje się, że w końcu mają chwilę na to by po prostu cieszyć się sukcesem. - Znaleźć się wśród ośmiu najlepszych klubów kontynentu to spore wyróżnienie. Przecież wielu stawia sobie podobne wyzwania, a tylko nielicznym udaje się je zrealizować. Na szczęście Wisła po raz kolejny wystąpi w turnieju finałowym i to my możemy być pełni radości - uważa Ewelina Kobryn.
Wbrew pozorom jednak nie oznacza to, że mistrzynie Polski mają zamiar spocząć na laurach. - Był to jeden z naszych głównych celów, ale absolutnie na tym nie poprzestajemy. Co więcej, moim zdaniem w rundzie finałowej wszystko jest możliwie i kto wie, czy nie zdołamy sprawić jakiejś niespodzianki - z entuzjazmem patrzy w przyszłość Bjelica.