Albo gramy, albo toniemy jak Titanic - wywiad z Seidem Hajriciem, skrzydłowym Anwilu Włocławek

Seid Hajrić od początku sezonu mówił, że kluczem do każdego zwycięstwa jest to, by on i jego koledzy z Anwilu Włocławek zagrali w meczach dokładnie to samo, co prezentują na treningach. Długo to trwało zanim słowa polskiego skrzydłowego ziściły się w 100 procentach, lecz zwycięstwo nad Zastalem Zielona Góra zrekompensowało ten czas. O wygranym meczu koszykarz opowiada specjalnie dla portalu SportoweFakty.pl.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Wreszcie mecz, po którym możecie chodzić z wysoko, nawet bardzo wysoko podniesioną głową...

Seid Hajrić: Tak, dokładnie, choć faktem jest, że nie mam nawet siły się uśmiechnąć, tak jestem zmęczony po tym meczu. Czuję wielką ulgę i bardzo, ale to bardzo mocno cieszę się z tego zwycięstwa.

Długo zmusiliście kibiców do tego, by czekali na tak dobry mecz, jak z Zastalem...

- To prawda. Cieszę się, że nareszcie pokazaliśmy tę grę, którą od dawna prezentujemy na treningach. I muszę przyznać, że równocześnie jestem trochę zaskoczony tym faktem, bo do tej pory tak nie było. Zawsze nam czegoś brakowało, a dzisiaj... dzisiaj jednak wszyscy dali z siebie tyle, ile mogli i myślę, że całemu zespołowi należą się gratulacje.

A skąd taka metamorfoza? Wydaje się, że mało kto dawał wam jakiekolwiek szanse w starciu z zielonogórzanami po tych dwóch feralnych porażkach z Asseco Prokomem Gdynia i Treflem Sopot.

- Szczerze mówiąc to nie pamiętam kiedy zagraliśmy po raz ostatni w taki sposób. Ale może pamiętasz jak kiedyś rozmawialiśmy, to mówiłem ci, że my naprawdę możemy walczyć jak równy z równym z każdym przeciwnikiem jeśli tylko zaprezentujemy się tak, jak na treningach?

Pamiętam.

- No właśnie, bo na treningach jest dokładnie tak, jak pokazaliśmy to dzisiaj w meczu - gramy szybko, z zaangażowaniem, walczymy o każdą piłkę, staramy się egzekwować błędy rywala. Nic więcej.

A w jakim stopniu na waszą postawę wpłynął fakt, że kibice zorganizowali jawny protest? Przecież w trakcie ostatnich dni musieliście słyszeć o tym, że zamierzają nie dopingować was podczas tego spotkania.

- Wiedzieliśmy o proteście, nie ma co tego ukrywać, i chyba rozumieliśmy kibiców. W końcu przegraliśmy dwa mecze, co prawda z bardzo dobrymi zespołami, ale jednak w taki sposób, w jaki nigdy nie powinniśmy przegrać. Bo inaczej byłoby gdybyśmy pokazali w tamtych meczach większe zaangażowanie i serce do gry. Przecież to jest koszykówka, piłka jest okrągła, raz wpada do kosza częściej temu, a raz innemu i wiele rzeczy jest wybaczanych jeśli się walczy. Tym bardziej we Włocławku, gdzie wszyscy kochają koszykówkę i mają bardzo wysokie oczekiwania. Mam nadzieję, że od dzisiaj cały czas będziemy grać tak, jak z Zastalem i choć nie zawsze uda nam się wygrać, to już w każdym meczu będzie zaangażowanie i serce do gry.

A czy wpływ na pewną wygraną różnicą szesnastu punktów miało to, że w końcu zrozumieliście czego wymaga od was trener Krzysztof Szablowski i jego pomysł na ten zespół?

- Co do treningów, to my trenujemy bardzo ciężko od samego początku. Ostatnia różnica to tylko tyle, że uczyliśmy się pewnych nowych schematów, nowego systemu gry w ataku oraz pracowaliśmy nad tym, by lepiej bronić indywidualnie i zespołowo. Intensywność treningów jest jednak mniej więcej taka sama.

Słyszałem, że w trakcie minionego tygodnia odbyliście kilka spotkań motywacyjnych we własnym gronie...

- Oczywiście. Powiedzieliśmy sobie, że jest już za pięć dwunasta i czas najwyższy coś zrobić: albo walczymy, albo toniemy jak Titanic. Uznaliśmy, że podejmiemy walkę i nie odpuścimy tak łatwo realizacji celu, który założyliśmy sobie przed sezonem.

Przechodząc do samego meczu - bardzo dobrze współpracowałeś dzisiaj z Corsley’em Edwardsem. W ataku po twoich podaniach Amerykanin zdobył kilka bardzo łatwych punktów, zaś w obronie praktycznie całkowicie ograniczyliście wysokich zawodników Zastalu...

- Byliśmy bardzo zmotywowani, zwłaszcza tym, że trener rywali miał do dyspozycji czterech-pięciu graczy na pozycjach podkoszowych, a my tylko trzech. Poza mną jedynie Corsley i Lawrence Kinnard, ale to właśnie wpłynęło na nas motywująco. Mam jednak nadzieję, że to już taki ostatni mecz w tym sezonie, bo jestem bardzo zmęczony, gdyż były momenty, że nie kryłem tylko na czwórce czy piątce, ale również niższych graczy. Tak jak już powiedziałem - w kolejnym meczu liczymy, iż dołączy do nas Nick Lewis. On ma na dniach wznowić treningi, więc myślę, że w przeciwko Czarnym da odpocząć któremuś z nas chociaż przez pięć-siedem minut. A co do współpracy z Corsley’em - sporo w ostatnim czasie poświęcaliśmy uwagi właśnie na współpracę niskich zawodników z niskimi oraz wysokich z wysokimi. I to zaprocentowało.

Jako zespół zagraliście bardzo dobre zawody w defensywie. To także skutek większego zaangażowania?

- Tak. Na przykład były takie sytuacje, że przy zmianie krycia wysoki przejmował niskiego, albo niski wysokiego i nie było problemu. Albo szybko zmienialiśmy swoje ustawienie, żeby rywal nie mógł wykorzystać tej przewagi, albo inni zawodnicy schodzili do pomocy. Zastal grał jeden na jednego - była pomoc, rotował składem - była pomoc. A poza tym, nasza defensywa brała się również z tego, że bardzo mocno wierzyliśmy w to zwycięstwo. Do tej pory było tak, że wszyscy mówili iż jest w nas potencjał, ale brakuje zaangażowania. Dzisiaj pokazaliśmy, że umiemy grać jako zespół. To było bardzo wymagające i męczące spotkanie, ale teraz mamy prawo do zadowolenia.

Pokonując Zastal, który był ostatnio w wybitnej formie, pokazaliście, że nie wolno was skreślać w kontekście walki o mistrzostwo. Teraz jednak każdy najbliższy mecz jest na wagę złota...

- Dlatego boję się tylko jednej rzeczy - żebyśmy utrzymali tę wysoką dyspozycję do samego końca. Ale mimo wszystko jestem optymistą i sądzę, że ta wygrana nad Zastalem odblokowała nas psychicznie i teraz będziemy mocni. I groźni dla każdego.

Na meczu był Andrzej Pluty, ikona włocławskiej koszykówki ostatnich lat oraz twój były kolega z Anwilu z poprzednich lat. Okazał się takim dobrym duchem...

- Tak, na pewno. Ja od początku czułem się naładowany pozytywnie tylko dlatego, że wiedziałem, że Andrzej będzie oglądał nasz mecz. Szanuję go bardzo mocno jako sportowca i jako człowieka i bardzo cieszę się, że znalazł chwilę by przyjechać i nam pokibicować. A jak kibice skandowali jego nazwisko to miałem ciary na całej skórze.

Może kiedyś będą w ten sam sposób skandować twoje...

- To marzenie każdego sportowca. Moje również.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×