Radomianie rozpoczęli kapitalnie sobotnie spotkanie, prowadząc zarówno w pierwszej, jak i w drugiej kwarcie różnicą kilkunastu "oczek". Po powrocie na boisko z szatni coś w ich grze się zacięło. Nerwową sytuację stworzyli sobie jednak sami, nie wykorzystując dogodnych okazji do zdobycia łatwych punktów spod kosza. Wtedy przewaga byłaby jeszcze większa.
- Było kilka przestojów w naszej grze - przyznał po ostatniej syrenie Marcin Kosiński. Zawodnik nie wyróżniał się może jakoś szczególnie, ale mimo wszystko był jednym z najlepiej punktujących graczy w swoim zespole. Czternaście "oczek", tyle samo co Piotr Kardaś i Jakub Zalewski, pokazuje, że ciężar gry rozkładał się równomiernie na kilku koszykarzy.
Rzucający nie ma jednak wątpliwości. - Wygraliśmy pierwszy mecz, on jest zawsze najważniejszy w takiej serii. Daje "kopa" na następne spotkania - podkreślił. - Wyszliśmy bardzo agresywnie od pierwszej minuty, broniliśmy i to przynosiło skutek - podał przyczynę zwycięstwa.
Jeśli Rosa myśli o wygranej również w niedzielę, nie może sobie pozwolić na tak "szarpaną" i nonszalancką grę jak dzień wcześniej. W przeciwieństwie do starć z Sokołem Łańcut, radomianie nie mogą liczyć na zmęczenie rywala. Dąbrowianie dysponują szerokim składem, nie borykają się z problemami zdrowotnymi. - Pierwsza połowa pierwszego meczu pokazała, że jeśli bronimy, to wygrywamy - dodał na zakończenie Kosiński.