Obrońca tytułu wygrał prolog - relacja z meczu Asseco Prokom - Trefl

Asseco Prokom wykonał pierwszy krok w stronę obrony mistrzowskiego tytułu. We własnej hali podopieczni Andrzeja Adamka bez większego trudu uporali się z Treflem Sopot. Tym samym gdynianie wygrali dziesiątą konfrontację z lokalem zza miedzy, który kompleksu przerwać nie może. Ale to był tylko prolog. Prawdziwy spektakl wciąż przed nami.

Nie uraczyli nas spektaklem w Gdyni finaliści mistrzostw Polski. Widowisko zamienili w brudną, wyprutą z emocji i szarpaną koszykówkę, która zdawała się już być z góry ustalona. Mimo że obrońcy tytułu spisali się kiepsko, daleko im było do ideału, to rywal zza miedzy do głosu dojść nie potrafił. Wszystko rozstrzygnęło się już w pierwszej połowie (końcowy wynik nie do końca oddaje przewagę gospodarzy), co tylko spotęgowało wrażenie, że mecz stał na przeciętnym poziomie.

Podopieczni Andrzeja Adamka zwlekali z wyrokiem do drugiej kwarty. Żółto-niebiescy z czasem uzyskali tak wyraźną przewagę, że o zwycięstwie sopocian nie było mowy. Trefl popełniał sporo błędów, w defensywie nie był w stanie złapać ani Jerela Blassingame'a, ani też Donatasa Motiejunasa. Liderzy Asseco Prokomu nie zawiedli i walnie przyczynili się do mistrzowskiego otwarcia, ale sporą rolę odegrało też wsparcie pozostałych partnerów - do kosza w gdyńskim obozie trafiało aż jedenastu zawodników, a w Treflu tylko ośmiu (największą różnicę stworzyli rezerwowi, którzy zdobyli odpowiednio 35 i 20 punktów).

Największym problemem drugiej drużyny sezonu zasadniczego była jednak skuteczność. Koszykarze Karlisa Muiznieksa pudłowali nawet z czystych pozycji. Czołowy gracz Filip Dylewicz uzbierał wprawdzie piętnaście punktów, ale do kosza zdołał wycelować tylko co trzeci rzut. Jeszcze gorzej ustawione celowniki mieli zagraniczne nabytki - Jermaine Mallett i Vonteego Cummings oddali łącznie aż czternaście prób, lecz tylko trzy zakończyły się powiększeniem dorobku. Innymi słowy, mimo wcale nie tak koszmarnego wyniku, żółto-czarni zagrali w ofensywie koszmarnie, sami zablokowali sobie drogę do przełamania kompleksu.

A okazja była niepowtarzalna. Gdynianie pokazali wiele słabości, zniżyli się do przeciętnego poziomu Tauron Basket Ligi, chociaż lepiej funkcjonowali jako organizm od swojego adwersarza, co pozwoliło im sięgnąć po triumf zdecydowany. Otarli się nawet o absolutną dominację - w czwartej kwarcie dwukrotnie wygrywali siedemnastoma punktami, ale tak wysokiego prowadzenia nie dowieźli do końca. Bo w odróżnieniu od pretendenta do mistrzostwa, nie walczyli do ostatnich sekund. Wspomniany wcześniej duet J-Blass - Motiejunas popisał się double-double (odpowiednio 18 punktów i 11 asyst oraz 16 punktów i 12 zbiórek).

- Przegraliśmy co prawda pierwsze spotkanie, ale zapowiada się długa i wyczerpująca seria, w której dominować będzie twarda i fizyczna walka. Musimy poprawić nasz powrót do obrony, bo inaczej nie zatrzymamy kontry rywali - przyznał po meczu John Turek, podkoszowy Trefla.

Kolejna odsłona finałowej wojny w środę o godz. 18.30.

Asseco Prokom Gdynia - Trefl Sopot 89:81 (26:21, 24:18, 18:19, 21:23)

Asseco: Jerel Blassingame 18 (11 as), Donatas Motiejunas 16 (13 zb), Przemysław Frasunkiewicz 10, Adam Łapeta 8, Michael Kuebler 8, Przemysław Zamojski 8, Adam Hrycaniuk 7, Fiodor Dmitriew 5, Quinton Day 4, Mateusz Ponitka 3, Piotr Szczotka 2, Łukasz Seweryn 0.

Trefl: John Turek 16 (12 zb), Filip Dylewicz 15, Adam Waczyński 12, Jermaine Mallett 12, Łukasz Koszarek 11, Łukasz Wiśniewski 7, Saulius Kuzminskas 6, Vonteego Cummings 2, Marcin Stefański 0.

Stan rywalizacji: 1:0 dla Asseco

Źródło artykułu: