Każdy ma swoją robotę do zrobienia - wywiad z Kamilem Chanasem, graczem Stelmetu Zielona Góra

- Nie przejmuję się innymi transferami i wychodzę z założenia, że każdy ma swoją własną robotę do zrobienia na treningach - mówi w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl Kamil Chanas, gracz Stelmetu.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Zacznijmy chronologicznie, a więc od podpisania kontraktu z Zastalem, przepraszam, Stelmetem Zielona Góra. Skąd taka decyzja?

Kamil Chanas: Kontrakt podpisałem bo świetnie się czuję w Zielonej Górze, sam klub pnie się coraz wyżej w ligowej hierarchii i ma przed sobą świetne perspektywy. Mi nie pozostaje nic tylko ciężko trenować i dobrze grać.

Podpisałeś bardzo wcześnie, jeszcze w trakcie poprzedniego sezonu. Nie chciałeś poczekać jak rozwinie się sytuacja w lecie?

- Nie, wiedziałem czego chcę i stwierdziłem, że nie ma szukać na siłę czegoś innego, skoro w Zielonej Górze mam wszystko, czego potrzebuję, a przede mną bardzo dobre perspektywy.

Jaki wpływ na twoją decyzję miał fakt, że w zespole został trener Mihajlo Uvalin?

- To przede wszystkim była decyzja trenera bym ja został tutaj w zespole. Gdyby trener powiedział, że chce kogoś innego, musiałbym szukać sobie innej drużyny, ale tak się na szczęście nie stało. Z trenerem znamy się od pół roku, dobrze nam się dotychczas współpracowało i mam nadzieję, że tak samo będzie w kolejnych rozgrywkach. To znaczy inaczej, mam nadzieję, że najbliższy sezon będzie dla mnie lepszy zarówno pod względem indywidualnym, jak i drużynowym. Chciałbym, żeby przygotowania do rozgrywek już się zaczęły.

Rozmawiałeś z trenerem Uvalinem na temat swojej roli w zespole? Będzie podobna jak dotychczas czy może możesz liczyć na nieco więcej minut?

- Nikt nie może nikomu nic zagwarantować. Wszystko trzeba wywalczyć sobie na treningach.

Mówi się, że klub może zostać wzmocniony polskimi koszykarzami na twoją pozycję. Nie sądzisz zatem, że lepiej byłoby poczekać na rozwój sytuacji i związać się z drużyną, w której miałbyś pewność, że będziesz grał pierwsze skrzypce? Gdyby do Zielonej Góry trafili Przemysław Zamojski czy Piotr Pamuła, a ich nazwiska wymieniane są w spekulacjach prasowych, walka o minuty będzie bardzo wymagająca.

- Nic nie słyszałem o tym co prawda, ale no cóż, co ma być to będzie. Każda drużyna musi mieć w zespole jakichś Polaków, każda chce mieć tych najlepszych, żeby osłabić jednocześnie rywala, a mi pozostaje jedynie rywalizacja na treningach. Ja nie przejmuję się innymi transferami, skupiam się na sobie i wychodzę z założenia, że każdy ma swoją własną robotę do zrobienia na treningach. Ważne jest, by zespół wygrywał.

Chodzi mi o to, że zupełnie inaczej przebiega rywalizacja Polaka z Amerykaninem, niż Polaka z Polakiem. W pierwszym przypadku to gracz ma komfort, że i tak dostanie swoje minuty ze względu na przepisy. W drugim komfort ma tylko trener, a zawodnik raczej niepewność.

- No tak, ale nie ma co zakładać jakichś pesymistycznych wizji, tylko trzeba patrzeć na siebie. Jeśli tak miałoby się stać, to i tak decyzja ta nie należałaby do mnie, ale do trenera, więc nie ma co się przejmować. Trzeba wykonywać swoją robotę.

A czy w momencie pojawienia się oferty przedłużenia umowy miałeś jakieś inne propozycje?

- Szczerze mówiąc to wszystko działo się tak szybko, że inne drużyny nie wiedziały właściwie jeszcze co się dzieje. A oferta z Zielonej Góry była tak konkretna, że nie mogłem jej nie podpisać. To była szybka decyzja, bo gdy inne kluby nie miały jeszcze jakichkolwiek informacji na temat swojego budżetu, my tutaj dokładnie wiedzieliśmy na czym stoimy. Nie wahałem się także z tego tytułu, że bardzo dobrze nam w tym mieście z żoną. Zaaklimatyzowaliśmy się tutaj.

Gratuluję zmiany stanu cywilnego. Jest to kolejny temat, o którym chciałem wspomnieć - słyszałeś takie powiedzenie, że zawodnik tuż po ślubie ma murowany spadek formy przez najbliższe pół roku?

- Nie słyszałem nic takiego (śmiech), to chyba mówią tak ci, którzy wierzą w przesądy i inne tym podobne rzeczy. Ja na szczęście nie zajmuje sobie głowy takimi sprawami (śmiech).

Pewnie chodzi o to, że jest większa odpowiedzialność i koncentracja może gdzieś uciekać...

- No, ale w sytuacji jeśli ktoś źle wybrał (śmiech).

Możliwe (śmiech). A wracając do koszykówki - w ostatnich dniach wybuchła prawdziwa transferowa bomba, gdyż w Zielonej Górze na kolejne dwa sezony zostaje Walter Hodge.

- Szczerze mówiąc to nie wiedzieliśmy nic na ten temat i to chyba było celowe działanie kluby, by dla wszystkich nas i dla kibiców była to niespodzianka. Ja uważam, że jest to świetna wiadomość. Walter zna realia klubu, miasta, jest bardzo ambitny i na pewno będzie prowadził nas do sukcesów. Mi się z nim bardzo dobrze współpracuje, bo jestem elastycznym zawodnikiem i nie przeszkadza mi to, że on jako jedynka oddaje więcej rzutów. Przecież on, przy tym co robi, rozdaje jeszcze pięć asyst, więc mieć takiego gracza w zespole to skarb.

Ostatnia kwestia, którą chcę poruszyć to reprezentacja. Znowu cię nie ma w składzie...

- No nie ma mnie, mam tym samym dłuższe wakacje, sam w spokoju przygotowuję się do nowego sezonu.

Nie wierzę, że nie powiesz mi, że nie żałujesz...

- Szczerze, to nie, bo skoro nikt mnie nie powołał to znaczy, że mnie tam nie potrzebują, więc nie ma czego żałować. Zauważyłem, że czy się ma dobry sezon czy słaby, to i tak nie ma znaczenia. W moim przypadku było akurat tak, że jak miałem słabsze sezony to grałem w reprezentacji, a ja mam za sobą bardzo udany rok, to mnie w kadrze nie ma. Myślę, że nie ma czym się przejmować, w drużynie jest spore grono młodszych zawodników, bardziej perspektywicznych...

Nie masz jednak takiego wrażenie, że cokolwiek byś nie zrobił, to i tak w tej kadrze nie byłoby dla ciebie miejsca? Nagle nieistotne stało się to czy indywidualnie jesteś jednym z najlepszych graczy na swojej pozycji w lidze, a twoja drużyna jednocześnie zdobywa medal.

- Nawet o tym nie myślałem, bo jeśli już rok temu nie otrzymałem powołania na kadrę, a u sterów jest nadal ten sam trener, to dlaczego miałbym zostać powołany teraz? Nie mam jednak żadnego żalu, gram już trochę w koszykówkę i wiem, że żałowanie czegokolwiek nie ma żadnego sensu. Chłopakom życzę jak najlepiej.

A od zawodników, którzy są w kadrze na twojej pozycji gorszy się nie czujesz...

- Na pewno nie… Ale nie ma co już o tym mówić, my możemy sobie rozmawiać, a decyzje i tak podejmują inni ludzie. Ja powtarzam - do nikogo żalu nie mam, a jako świeży małżonek umiem dostrzec też pewne plusy całej sytuacji w postaci dłuższych wakacji u boku żony, rodziny i znajomych we Wrocławiu (śmiech).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×