Marcin Jeż: W rundzie zasadniczej graliście w kratkę. Zespół Stali słabsze występy przeplatał z gorszymi. Najlepiej świadczy o tym bilans 15 zwycięstw i tyle samo porażek w sezonie regularnym. W play-offach przeszliście jednak wielką metamorfozę...
Paweł Pydych: - My, zawodnicy, sami nie wierzyliśmy, że po sezonie zasadniczym, w którym zaprezentowaliśmy po prostu taką sobie postawę, nagle nasza gra w rundzie play-off zaczęła wyglądać zupełnie inaczej i zdecydowanie lepiej.
Co właśnie o tym zadecydowało, że dopiero pod koniec sezonu, w play-offach, pokazaliście, na co tak naprawdę było stać wasz zespół?
- Kiedy zapewniliśmy sobie miejsce w pierwszej ósemce i zarazem udział w play-offach, chyba zeszło z nas obciążenie i presja. Myślę, że chyba to zadecydowało o tym, że w porównaniu z sezonem zasadniczym, w play-offach tak dobrze zagraliśmy.
Pierwsze zwycięstwo Stalówki w play-offach z Zastalem Zielona Góra można było rozpatrywać w kategoriach niespodzianki. Przyszły jednak kolejne wygrane z zielonogórzanami, co doprowadziło do tego, iż Zastal z walki o awans odpadł już po ćwierćfinałach. Po triumfie nad ekipą z Winnego Grodu, chyba uświadomiliście sobie, że wejście do ekstraklasy jak najbardziej jest w waszym zasięgu...
- Co do wyeliminowania Zastalu, powiem że, wydaje mi się, iż zielonogórzanie trochę nas zlekceważyli. Im ciężko było się odbudować po pierwszej porażce z nami w ćwierćfinałach. A my po wygranym meczu na ich terenie uwierzyliśmy, że jesteśmy w stanie skreślić wielki plan Zastalu, jakim był awans do ekstraklasy.
Co dały panu do zrozumienia potyczki w play-offach przeciwko Zastalowi i Zniczowi Jarosław, z którym spotkaliście się w drugiej rundzie?
- Mecze z Zastalem i Zniczem Jarosław udowodniły, że zespół posiadał duży potencjał. Byliśmy blisko wejścia na salony polskiej koszykówki, ale niestety realizację tego celu pokrzyżowały nam kontuzje. Wydaje mi się, że gdyby w play-offach naszej drużynę nie spotkały te urazy, to nie Znicz, lecz Stal przygotowywałaby się teraz do sezonu w ekstraklasie. I mówię to poważnie.
Właśnie, w całej rundzie play-off nie wystąpił Adam Lisewski, a Jacek Jarecki opuścił dwa spotkania przeciwko ekipie z Jarosławia. Pan nie zagrał także w dwóch meczach ze Zniczem, z czego jeden toczył się przy stanie 2:2. Była to konfrontacja o wszystko...
- Niestety w najgorszym momencie, jaki tylko mógł być, złapałem kontuzję. Siedząc na ławce w takich momentach nie jest łatwo, ale taki jest już los.
Po zakończonym sezonie dostał pan propozycję gry od włodarzy Znicza Jarosław. Został pan jednak w Stali. Co pana zatrzymało w Stalowej Woli?
- Co do przenosin do klubu z Jarosławia powiem tak - byłem już dogadany z władzami Znicza, ale jednak po rozmowach z zarządem Stali Stalowa Wola zdecydowałem się nie zmieniać klubu. Wcale nie żałuję swojej decyzji.
Stalówka przed nadchodzącym sezonem bardzo się wzmocniła. Zespół zasilili tacy gracze jak Michał Wołoszyn, Adrian Czerwonka, czy Piotr Ucinek. Z pewnością powalczycie o awans do ekstraklasy...
- Skład na papierze mamy mocny, ale znając realia można powiedzieć, że nazwiska nie grają. Swoją wartość będziemy musieli po prostu udowodnić na boisku.
Uważa pan, że w Stalowej Woli jest klimat do rywalizacji na najwyższym szczeblu?
- W Stalowej Woli był, jest i będzie klimat na grę w ekstraklasie. Pokazały to mecze w rundzie play-off w ubiegłym sezonie, na których w hali przy ulicy Hutniczej zjawiało się więcej kibiców niż zawsze.
Które pierwszoligowe ekipy według pana mają największe szanse na awans?
- Nie będę mówił, kto jest mocny, który zespół ma duże szanse na awans, a który team powalczy tylko o utrzymanie się w lidze. Nie ma to po prostu sensu. Wszystko zweryfikuje rywalizacja na parkiecie.