Zbiórki cenię sobie najbardziej - wywiad z Mateuszem Bartoszem, nowym graczem Anwilu Włocławek

- Trochę oczekuję od kibiców by, jeśli patrzą na moją grę, zwracali uwagę nie na to jak gram w ataku, ale jak bronię, zbieram i stawiam zasłony - mówi w wywiadzie nowy gracz Anwilu, Mateusz Bartosz.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Rozmawiałem z dziennikarzami z Zielonej Góry. Byli bardzo zaskoczeni, że wybrałeś Anwil zamiast Stelmetu, ale dla włocławskiego klubu to świetna wiadomość.

Mateusz Bartosz: Mogli rzeczywiście być, bo ja w sobotę jeszcze trenowałem rano w Zielonej Górze, a wieczorem pojawiła się oficjalna informacja o podpisaniu umowy z Anwilem. Zresztą wiem od agenta, że prezes Jasiński był bardzo rozczarowany tym, że odszedłem z Zielonej Góry, bo bardzo na mnie liczył. Był również rozczarowany faktem, że klub nie zrobił wszystkiego, by mnie zostawić w zespole. Całą sytuację zrozumiał jednak fajnie trener Uvalin, który powiedział mi, że teraz powinienem grać najwięcej, a nie siedzieć na ławce w dalekiej rotacji. Za Anwilem przemawiał natomiast na pewno fakt postaci trenera i tego, że chce mnie w swoim zespole, że widzi dla mnie miejsce. Podpisując kontrakt miałem świadomość, że swoje minuty otrzymam. Czy to będzie raz 10, a innym razem 20, to już zależy tylko ode mnie, ale miałem świadomość, że będę pojawiał się na parkiecie. Poza tym, brałem pod uwagę to, że będąc drugą czwórką, szybko można stać się pierwszą...

Czego oczekuje od ciebie trener Dainius Adomaitis?

- Przede wszystkim zaangażowania, co bardzo mi się podoba. Ja lubię przede wszystkim bronić, a punkty są dla mnie mniej ważne. Zdecydowanie preferuję grę na tablicach i zbiórki i naprawdę cieszy mnie, jak gdzieś tam się przepchnę, coś zbiorę, albo dobrze obronię. I wiesz... może to naiwne, ale oczekuję od kibiców by, jeśli patrzą na moją grę, właśnie na to zwracali uwagę, a nie na to jak gram w ataku. Szkoda, że mało kibiców zwraca uwagę na dobrą zasłonę, obronę czy zbiórki. Zwłaszcza zbiórki to jest taki element, który cenię sobie najbardziej i jest to jedyny element, który liczę sobie podczas meczu (śmiech).

Zbiórka to rzeczywiście twój znak firmowy. Wynika ze stylu gry, instynktu, czy ktoś cię ukierunkował w ten sposób?

- Ja mam wrażenie, że mam po prostu instynkt do zbiórki, ale to zostało trochę wypracowane w juniorach starszych w Poznaniu. Grałem jednocześnie w I lidze, a razem ze mną był w zespole Tomek Wojdyła. Niesamowicie silny facet, ale niezbyt wysoki, a mimo to zawsze imponował mi, że umiał się przepchnąć, umiał się dobrze ustawić. Trochę upatrywałem wtedy siebie w jego grze - zbierać, rzucić czasem trójkę, trafić dobitkę, zagrać pick and pop. Ja nie jestem graczem, który będzie grał tyłem do kosza, bardzo rzadko, raczej postaram się wypełniać wszystkie możliwe luki pod koszem.

Słyszałem, że w juniorach starszych notowałeś jakieś nieziemskie statystyki w zbiórkach.

- Tak, do etapu ćwierćfinału to było coś około 20 punktów i... 30 zbiórek w każdym meczu. Dodatkowo, pamiętam, że finał graliśmy z Anwilem, którego trenerem był wówczas Krzysztof Szablowski, a w zespole grali Piechowicz, Gabiński, Michalski i ja w tym finale miałem... 21 punktów i 28 zbiórek, evaluation 56 (śmiech). Mam nawet nagrany ten mecz. Po tamtym spotkaniu przylgnęła do mnie taka łatka, ale nie przeszkadza mi to. Lubię zbierać i wiem, że robię to dobrze.

Masz jakąś receptę na seryjne zbieranie nietrafionych rzutów?

- Czasami jest tak, że jak trenujemy na nowej hali, to mimowolnie przyglądam się w jaki sposób piłka odbija się od obręczy. Jeśli kosz jest twardy to odbija się inaczej, niż na obręczach bardziej miękkich. Potem w meczu jest mi naprawdę łatwiej, bo obserwując piłkę, wiem, gdzie może spaść. Takich trików mam kilka w zależności do sytuacji na parkiecie.

Chcesz doprowadzić zbiórki do perfekcji?

- Moim zdaniem nie da się niczego doprowadzić do perfekcji, ale na pewno koncentruje się na zbiórkach bardzo mocno.

Jesteś troszeczkę pod wpływem Dennisa Rodmana?

- Oczywiście. To bardzo długo był mój idol, nawet jako dzieciak przebierałem się za Rodmana na balu przebierańców, malując sobie włosy sprejem (śmiech). Czasami miałem takie mecze, nawet w zeszłym sezonie, że kończyłem spotkanie z brakiem punktów, ale przy 10 czy 12 zbiórkach. Mecze w stylu rodmanowskim (śmiech). Zapytałeś mnie o doprowadzenie zbiórek do perfekcji. Moim zdaniem ten element nie poprzez trening można poprawić, ale poprzez zaangażowanie, poprzez waleczność i takie podejście, że piłka już wylatuje z parkietu, a ty mimo wszystko po nią lecisz...

Jest takie słynne zdjęcie Dennisa Rodmana, łapiącego piłkę wychodzącą na aut, ułożonego całkowicie poziomo do parkietu...

- O właśnie! To jest właśnie to, o czym mówię. Wiesz, czasami człowiek myśli, kolana mnie bolą, to się nie ruszę. A jednak trzeba, trzeba i koniec. Zresztą, ci zawodnicy, z którymi grałem, wszyscy wiedzą, że jeśli chodzi o zbiórki to można na mnie liczyć. Myślę, że po prostu mam odpowiednie podejście do tego, co później przekłada się na szczęście - nawet nie liczę, ile razy w zeszłym sezonie zbierałem piłki tylko dlatego, że same spadały mi w ręce.

Tym samym idealnie możesz wpasować się w resztę ekipy podkoszowej Anwilu, bo każdy z was ma jakąś inną cechę, którą trener może wykorzystać w taktyce. Ruben Boykin to grać bardzo wszechstronny, nastawiony również na zdobywanie punktów, Seid Hajrić specjalizuje się w obronie, a Ryan Wright to energizer. Ty możesz być elementem spajającym całość...

- Dokładnie taką swoją rolę widzę w tym wszystkim. Ostatnio nawet rozmawiałem z moim tatą, który jest trenerem grup młodzieżowych i z wielką uwagą śledzi moją karierę, bardzo mi pomagając przy tym. I zapytałem go ostatnio jak on mnie widzi w Anwilu, to stwierdził jednoznacznie - od zdobywania punktów są inni, ja mam się zająć tym, co umiem najlepiej. Owszem, ja potrafię rzucić, co pokazuję w meczach sparingowych, gdzie i trójka czasem siedzi i jakaś dobitka, ale nie będę tego robił na siłę, bo od tego są inni.

Prawda jest taka, że jak się spojrzy na te najlepsze zespoły, to w każdym z nich musiał być ktoś, kto będzie wykonywał jeden element, ale bardzo dobrze. Nawet ten wspomniany wcześniej Rodman w Chicago Bulls, a przecież w tamtym zespole byli również inni gracze od czarnej roboty, np. Luc Longley czy Bill Wellington.

- Zgadza się. Dodatkowo, był jeszcze taki zawodnik, dlatego gram z 40. numerem, nazywał się Shawn Kemp. On był co prawda większym skoczkiem, zdobywał sporo punktów, ale przede wszystkim grał na deskach, był moim idolem i zawsze starałem się dążyć do tego stylu.

Ja bym powiedział, że stylem pasujesz raczej do Kevina Love...

- A, tak (śmiech)... Do Kevina Love bardzo mocno zawsze porównywał mnie masażysta z AZS Koszalin. Mówił, że jestem jak dokładnie taki sam, jak i on - zbieram, zbieram, zbieram, czasami trafię, jak jest okazja, a potem znowu zbieram, zbieram, albo robię dobrą zasłonę. I bardzo mocno bym chciał by kibice widzieli we mnie właśnie takiego zawodnika i w ten sposób oceniali moją grę. Tak jak to powiedział kiedyś Igor Milicić, trochę przy tej okazji będzie autopromocji (śmiech), powiedział więc, że nikt w całej jego karierze, nigdy nie stawiał mu tak dobrych zasłon, jak ja. Miłe, prawda?

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×