Adam Popek: Przyjechałaś do Krakowa w zasadzie równo dwa tygodnie temu. Miło było znów pojawić się w szeregach zespołu?
Anke De Mondt: Pewnie! Cieszę się, że wszystko startuje od nowa i powoli czuję już tą mobilizację związaną z przedsezonowymi przygotowaniami oraz samą rywalizacją. Dla mnie to też okazja, by wreszcie pracować na pełnych obrotach, bo podczas lata głównie leczyłam kontuzję kostki, której doznałam na meczu mojej reprezentacji.
Gdy zaraz po przyjeździe weszłaś na trening ewidentnie byłaś bardzo szczęśliwa.
- (Śmiech). Świetnie jest wrócić tutaj. Fakt faktem mamy inną drużynę, ale część osób pozostała z zeszłego sezonu. Ponadto poznanie nowych nie stwarza mi problemu.
Jednak jak sama zaznaczyłaś, w zespole zaszło sporo zmian.
- Dlatego cały proces budowania kolektywu trzeba zacząć od podstaw. Nie twierdzę, że to łatwe, lecz z biegiem czasu powinniśmy zobaczyć efekty. Zresztą każda z zawodniczek mimo tego, iż stosunkowo niedawno powróciła z urlopów prezentuje całkiem niezłą formę. A w jakim kierunku sprawy potoczą się dalej? Przekonamy się wkrótce.
Zapewne wiesz, że Ford Germaz Ekstraklasa tym razem będzie liczyć zaledwie 11 ekip?
- Tak i wobec tego dojdzie nam więcej chwil na odpoczynek, które zapewne wypełnimy dodatkowymi treningami. W końcu udoskonalanie poszczególnych elementów nigdy nie ma końca. Być może również sztab szkoleniowy zaplanuje jakieś pojedynki sparingowe? Niemniej z pewnością trenerzy dołożą wszelkich starań, abyśmy wobec takich okoliczności utrzymały odpowiednią dyspozycję.
Teraz przynajmniej start ligi wydaje się nieco łatwiejszy. W zeszłym roku na inaugurację grałyście z euroligowym wówczas Lotosem Gdynia.
- Nigdy nie można z góry zakładać zwycięstwa, ponieważ je trzeba dopiero wywalczyć. Jednak myślę, że lepiej stanąć naprzeciwko teamu o teoretycznie mniejszym potencjale. Dzięki temu spotkanie wykorzystamy również pod kątem wzajemnego poznania i przywyknięcia do nawyków boiskowych każdej z nas. Co istotne, nie będziemy zmagać się jednocześnie z jakąś dużą presją, choć wiadomo, że rywalizacja o stawkę zawsze niesie za sobą pewną odpowiedzialność.
Obecnie wciąż znajdujecie się w dość wczesnej fazie całego cyklu treningowego, więc nawet w starciach towarzyskich trudno wymagać wiele.
- Zgadza się. Służą one bardziej temu, o czym wspominałam, czyli scaleniu zespołu. Dla części dziewczyn pewnie mnóstwo rzeczy wciąż pozostaje kompletnie nowe, więc musimy zachować cierpliwość. Tyle że w przypadku Wisły optymalna forma raczej nie przyjdzie wraz z końcem września. Potem przecież dołączą jeszcze Amerykanki i one też będą musiały jakoś się wprowadzić do składu.
Podejrzewam, że pierwszym, większym wyzwaniem będzie starcie w pucharach z francuskim Bourges?
- Oczywiście. Na chwilę obecną mamy jeszcze wiele tygodni, które postaramy się maksymalnie wykorzystać i mam nadzieję, iż nie zawiedziemy. Nie ukrywam, że ta batalia może przysporzyć kłopotów, bo wiąże się to również z wejściem w system meczowy sobota - środa. Cóż, zobaczymy co życie przyniesie.
Dużym pozytywem jest to, że każdego dnia bardzo ciężko pracujecie nad poprawą aktualnego stanu.
- Rzeczywiście nie mamy łatwo. Takie są uroki zajęć o tej porze roku (śmiech). Teraz dla odmiany weźmiemy udział w wielu sparingach, lecz one wcale nie oznaczają taryfy ulgowej. Nie dość, że my wciąż nie funkcjonujemy należycie, to jeszcze rywale nie odpuszczą. Przekonać o tym można było się w miniony piątek w Ruzomberoku. Słowaczki grały naprawdę agresywnie. Jednakże tego nam trzeba, nie ma innej drogi.
W zeszłym sezonie w dużej mierze odpowiadałaś za poczynania Białej Gwiazdy. Stawiasz sobie teraz jakieś kolejne, indywidualne cele?
- Uważam, że nie można myśleć do końca tylko o sobie. Wygrane wywalcza cała drużyna, a aktualnie mamy wiele koszykarek, które są w stanie w każdej chwili wejść na parkiet i pomóc. Jeżeli zatem miałabym mówić o wspólnych dążeniach to na krajowym podwórku chcielibyśmy obronić tytuł mistrzowski oraz zdobyć puchar. W Eurolidze zaś najpierw zobaczymy jak rozłożą się siły w grupie, a dopiero potem przejdziemy do kolejnych faz, w których rzecz jasna mamy marzenie zagościć. Kilka miesięcy temu byliśmy w gronie najlepszej ósemki co wiązało się niestety z pewnym rozczarowaniem.
Myślę, że nie chodzi tylko o samą obecność.
- Dokładnie. Jeśli już udaje ci się dostać do takiego elitarnego grona to chcesz tam coś zdziałać. Wtedy, przegrywając w Stambule wszystkie cztery konfrontacje nie postawiliśmy kropki nad i, także mamy co poprawić.
Mówiąc nieco szerzej o sferze koszykówki prawdą jest, że koniunkturę wokół niej trudno nazwać optymistyczną. Z hiszpańskiej ekstraklasy wycofało się pięć klubów. W Polsce FGE również została pomniejszona.
- Poruszyłeś bardzo trudny temat. W Europie wiele krajów zmaga się z problemami finansowymi i odzwierciedlenie tego widzimy w sporcie. Szczególnie ten żeński nie ma łatwego życia. Pozostaje żyć nadzieją, że federacje oraz związki staną na wysokości zadania i wesprą dane jednostki poprzez m in. obniżenie kosztów uczestnictwa w danych rozgrywkach. Jeżeli natomiast utrzymają dotychczasową tendencję i systematycznie będą zwiększać opłaty, kłopoty dopadną coraz więcej podmiotów.
Za sztandarowy przykład uchodzi Ros Casares Walencja.
- Tak. W Walencji została stworzona niesamowicie silna ekipa, ale bardzo droga. Osiągano sukcesy, co pociągało za sobą też wydatki. Tam już jakiś czas temu pojawiły się trudności z płynnością finansową. Do pewnego momentu włodarze potrafili jakoś utrzymać pędzącą machinę, lecz gdy sponsor przestał łożyć pieniądze, nie było ratunku. Mówię tu tylko o Hiszpanii, a przecież w pozostałej części Starego Kontynentu podobnych historii nie brakuje. Dlatego trzeba kontrolować budżety. Przecież zatrudnianie gracza i niepłacenie mu pensji przez parę miesięcy jest nieuczciwe. Powiedzmy klub "X" prowadzi swoją działalność bez przeszkód do grudnia czy stycznia, a potem "Houston, mamy problem" i połowa kadry meczowej musi odejść. Coś takiego nie ma prawa się dziać. A Pieniądze jednym razem są na wschodzie, innym na zachodzie. Teraz modny zrobił się choćby kierunek turecki.
Tamtejszy Tarsus dzięki dobroczyńcom z marszu wystąpi w międzynarodowym towarzystwie.
- Tylko, że jest zaledwie przedostatnim zespołem ligi! Niebawem jemu też zapali się czerwona lampka.
Myślisz?
- Jestem pewna. Sponsor utrzyma wysokie dotacje przez kilka lat. Gdy zakończy ten proces, klubu nie ma. Wiem, że w Turcji akuratnie sport kobiecy ma się dobrze, jednak wszystko do czasu.
Odbiegając od tych różnych koligacji, jak przebiegł twój camp? Wiem, że w Belgii angażujesz się w podobne przedsięwzięcia.
- Wypadł kapitalnie! Składał się łącznie z trzech edycji i dzieciaki bardzo chętnie dołączały do każdej z nich. Jednak muszę napomnieć, że to nie tylko mój camp. Jestem członkiem organizacji, którą zapoczątkował mój tato 17 lat temu. Potem przejął ją brat. Niemniej zawsze wkładam serce w prowadzone treningi. Współtworzę atmosferę i… czerpię przyjemność.