Czas na wystawianie ocen dopiero przyjdzie – rozmowa z Justyną Żurowską, zawodniczką Wisły

Przed mistrzyniami Polski bój na szczycie ekstraklasy. Już w niedzielę zmierzą się w Polkowicach z pretendentem do tytułu. Jednak jak twierdzi Justyna Żurowska, wynik jeszcze niczego nie przesądzi.

Adam Popek: Jak przebiegają przygotowania przed meczem z CCC? Pytam, bo to on zakończy ten tydzień waszej pracy i przynajmniej chwilowo wpłynie na sytuację w górze tabeli FGE.

Justyna Żurowska: Zgadzam się z ostatnim stwierdzeniem, aczkolwiek trzeba myśleć bardziej przyszłościowo. Przecież potem jest mnóstwo różnych spotkań, cała runda rewanżowa oraz faza play off. Teraz mierzymy się w Polkowicach i nawet przegrana nie przekreśla niczego gdyż za parę miesięcy we własnej hali możemy odrobić straty, a także skończyć sezon zasadniczy w roli lidera mimo ewentualnych niepowodzeń. Oczywiście konfrontacja z "Pomarańczowymi" wywołuje dodatkowe emocje. Analizując sytuację zespołu, nie da się ukryć, że czekamy obecnie na jeszcze jednego gracza, który ma dojechać lada chwila. Ponadto doskonalimy schematy taktyczne i poziom wzajemnego zrozumienia z Tiną Charles. Wiemy, iż jest ona doskonałą zawodniczką, niemniej musimy dopiero złapać wspólny język, by wszystko funkcjonowało tak jak tego oczekujemy. Podobnie sprawa będzie wyglądała z Katie. Cóż, zawsze siłą Wisły było to, że już na starcie miała zestawiony kolektyw, a tym razem mamy do czynienia z innym scenariuszem.

Jesteście jedyną ekipą w Eurolidze, która zmaga się z podobnymi trudnościami.

- Po prostu doświadczamy czegoś odmiennego od pewnej reguły, istniejącej w poprzednich latach. Nie wyszłyśmy niestety zwycięsko z trzech potyczek stoczonych w pucharach, choć za każdym razem brakowało detali. Nie postawiłyśmy małego kroczku, decydującego. Myślę, że gdybyśmy dysponowały pełnym składem, całość mogłaby potoczyć się inaczej. To poniekąd niesamowite, iż nadal mówimy o procesie budowania. Niezmienny pozostaje tylko cykl wykonywanej pracy. Trenowałyśmy i trenujemy bardzo ciężko. Wychodząc z hali czujemy jak wiele sił zostawiłyśmy na parkiecie. Właśnie w ten sposób trzeba działać. Wiadomo, że wobec przylotów Amerykanek więcej czasu poświęcamy zgraniu się, lecz intensywność wcale nie maleje.

Mając świeżo w pamięci batalię w Brnie nie sądzisz, że za bardzo uzależniłyście się od Tiny? Liderowała ona w kilku statystykach, ale reszta już nie błysnęła.

- Tak. Od paru tygodni bez przerwy mówi się o dwójce zza Oceanu. Przy każdej okazji. I gdy w końcu jedna z koszykarek zawitała pod Wawel zrodziło się jakby ciśnienie, żeby podczas rywalizacji skomponować dużo założeń pod nią, bo ona przejmie ciężar odpowiedzialności. Aczkolwiek rozmawiając o baskecie mówimy o sporcie zespołowym i należy zdać sobie sprawę, że jedna osoba zdobywając nawet czterdzieści czy pięćdziesiąt oczek niekoniecznie zapewni sukces. Może wynikło to poniekąd z wczesnego etapu naszej współpracy. Jeśli byłybyśmy wszystkie razem od pierwotnej fazy przygotowań przedsezonowych, wówczas miałybyśmy dłuższą chwilkę żeby się dotrzeć. Tina jest kopalnią punktów tylko reszta powinna nauczyć się funkcjonować wokół niej. Z tym, że to nie takie proste, zwłaszcza kiedy wszystko ma miejsce w trakcie rozgrywek.

Istotne żeby wasze poczynania cechowały się też większą regularnością. Obserwując poszczególne pojedynki widać sinusoidę, nie zachowujecie w miarę stałego tempa.

- Nie dotyczy to tylko nas. Tak naprawdę o tego typu problemie mówi się przez 12 miesięcy, w najróżniejszych ligach i najrozmaitszych teamach. Dąży się do zachowania "jednakowej linii" przez pełny okres zmagań, jednak ciężko osiągnąć rutynę. W naszym przypadku konieczna jest odpowiednia ilość jednostek treningowych odbytych w komplecie, co pozwoli zanotować progres. Zresztą równomierność nie bierze się z niczego. Stanowi efekt zrozumienia pojedynczych trybów wielkiej maszyny i wspólnej strategii. Przy zetknięciu z nowością zwykle występuje zaś element zastanowienia. Potrzebujemy więc samej praktyki. Ku uciesze powoli wraca Daria Mieloszyńska, zwiększając liczebność ekipy, ogólną rotację. A przeszłość? Jej nie zmienimy, ale być może poniesione porażki pomogą osiągnąć sukces. Wymuszą dodatkową koncentrację, która musi wystąpić, bo później nie będzie wytłumaczenia. Na razie postawione przed nami cele są możliwe do osiągnięcia, także tego się trzymajmy.

Justyna Żurowska nie przekreśla szans wiślaczek na skuteczną walkę o najwyższe laury
Justyna Żurowska nie przekreśla szans wiślaczek na skuteczną walkę o najwyższe laury


Nie przybiły was bardzo wspominane niepowodzenia?

- Bardziej wprowadziły troszkę zamieszania, między innymi po stronie kibiców. Oni w otoczeniu sportowym są najważniejsi. Przecież dana dyscyplina nie istniałaby bez odbiorców. Gramy de facto dla nich, wobec czego te ruchy moim zdaniem są pochopne…

Mówisz o transparentach?

- Tak. Zdaję sobie sprawę, że im też zależy na klubie, dali tego dowód. Mogliby biernie odbierać wydarzenia, w ogóle się nami nie interesować, a jednak wykazują zaangażowanie. Widzą, iż może być lepiej. Triumfowałybyśmy w jednym, dwóch starciach więcej i nie mielibyśmy żadnego problemu. Moim zdaniem trener, który prowadzi Białą Gwiazdę czwarty rok zasługuje na większy szacunek, ponieważ krakowianki z różnych opresji wychodziły i praktycznie zawsze finiszowały w pięknym stylu. Zwłaszcza dwa poprzednie sezonu wzbudzają uznanie. Trochę cierpliwości dla tego człowieka. Wydanie dużych pieniędzy nie gwarantuje natychmiastowego zwrotu.

Drużyna to żywy organizm.

- Dokładnie. O okolicznościach jej tworzenia rozmawialiśmy wcześniej i pamiętajmy, że nadal brakuje jednej niezwykle znaczącej postaci. Trudno ogląda się takie afisze, jakie nam w miniony weekend towarzyszyły, lecz ja to odbieram w kategoriach troski fanów. Bez wątpienia zyskamy dzięki temu większą mobilizację. Jako sportowcy widząc niezadowolenie nie chowamy głowy w piasek tylko dążymy do poprawy złego stanu rzeczy.

Z tym, że oczekiwania i tak narastają.

- Jasne. W Krakowie presja związana z wynikiem zawsze była obecna i chyba nigdy rezultat nie pozostawał obojętny. Walcząc przeciwko Wiśle świetnie to obserwowałam.

Sedno sprawy stanowi druga runda Euroligi i potencjalni oponenci na jakich możecie trafić. Tego roku w grupach, czyli tej pierwszej fazie zliczane są wszystkie wyniki, więc generalnie nie ma znaczenia czy zwyciężacie Uni Gyor czy Spartak, ponieważ ranga każdego wyniku jest identyczna. A wiadomo, że im wyższe miejsce w hierarchii tym teoretycznie łatwiejsza przeprawa czeka was później.

- Zgadzam się, lecz ponownie przytoczę kluczowy fakt. Dotychczas na boisko nie wybiegał kolektyw tworzony z myślą o FinalEight. On dopiero się stworzy. Nie znaczy to, że nie zdajemy sobie sprawy z powagi przedsięwzięcia. Sztab szkoleniowy non stop nam o jego randze przypomina, ale wszyscy wraz z kibicami powinni brać pod uwagę panujące warunki i dokonać weryfikacji. Nerwowość absolutnie nie jest jeszcze potrzebna. Czujemy się źle z potknięciami, popełnionymi błędami, jednak z drugiej strony właściwy czas na wystawianie ocen dopiero przyjdzie.

Komentarze (1)
m5
17.11.2012
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
a czego się żurowska spodziewała po kibolskiej hołocie?