Bartosz Półrolniczak: Do drużyny wraca J.T. Tiller, czego pan oczekuje od tego gracza?
Dariusz Szczubiał: Dokładnie tego, co ostatnio. Liczę na jego waleczność, zadziorność i zaangażowanie. Na pewno wniesie do drużyny pozytywną energię i dobrego ducha.
Matt Addison dobrze rozpoczął, zapowiadało się na to, że może być jednym z odkryć ligi, ale z każdym meczem było coraz gorzej, pana zdaniem co się na to złożyło?
-
To jest tajemnica, którą on pewnie weźmie ze sobą do grobu. Ja nie wiem, i pewnie już się tego nigdy nie dowiem.
Bardziej to była kwestia umiejętności czy psychiki?
-
I jedno i drugie. Brakło mu na pewno trochę umiejętności, pewnie by się wreszcie przełamał jakby je miał. Potem już przestał w siebie wierzyć, z meczu na mecz się to pogłębiało i jak się skończyło obaj wiemy.
Dawno nie miał pan takiego bólu głowy przez rozgrywających.
-
No nie da się ukryć, że mnie zaskoczyli, wręcz zdziwili. Jak Chris Long ostatnio został już sam to wyglądało to dobrze, potrafił rozdać 9 asyst, i ta gra naprawdę już dobrze wyglądała. Może to taki typ gracza, że musi mieć wolną rękę i źle się czuje z oddechem kolegi na plecach.
Nawiązując do tego, może to, że Addison i Long grali razem powodowało, że Long nie potrafił się rozwinąć?
-
Całkiem możliwe, takie zjawiska występują w przyrodzie, i są praktycznie nie do wyłapania. Czy coś w tym jest pokażą pewnie dopiero kolejne mecze. Nie grał na pewno mało, miał czas się zaprezentować, ale może źle się czuł ze świadomością, że jeden błąd i mógł wrócić na ławkę. Teraz na pewno będzie miał więcej zaufania i pewnej swobody, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Nie dość, że nie możecie wygrać to wszystko się posypało. Najpierw gra, potem kontuzje a teraz zmiany w składzie. Nie pomaga się to wam przełamać...
-
Tak jest jak się buduje nowy zespół. Może za dużo entuzjazmu było na początku a za mało chłodnej głowy. To tak, jak ktoś po wakacjach idzie do szkoły, i pierwszego dnia zapewnia, że będzie dobrym uczniem. Mijają dwa tygodnie i sytuacja się całkiem zmienia. Przestaje się uczyć, zwłaszcza jak mu coś nie wyjdzie. U nas taka sytuacja wystąpiła. Bardzo na to wpłynęła postawa Xaviera Alexandra. O Addisonie już wspomniałem. Oni mieli być liderami, a w pewnym momencie zeszli na bardzo niski poziom, i reszcie chłopaków było bardzo ciężko. Nie mogli polegać na swoich liderach. Do tego urazy, nie miał kto wejść jak im słabo szło, i tak to wyglądało.
Alexander miał słaby okres, ale pokazał, że ma trochę charakteru i się przełamał.
-
Owszem, jemu się to udało. Ale w ogóle nie powinien dopuścić do sytuacji, że zszedł na taki poziom. Oczekuję od niego stabilizacji, ciężko określić jakąś taktykę na mecz, skoro raz gra dobrze a raz źle, i nie mówię tylko o nim. Ostatnio gra dużo lepiej, ale on tu jeszcze nie pokazał nawet połowy umiejętności.
Bardziej tej stabilizacji potrzebuje chyba Long.
-
Na pewno tak, i nie ma co ukrywać ostatnio jest z nim słabo. Ale jest promyk szansy, że rzeczywiście po odejściu Addisona, zacznie grać tak jak grał w ostatnich latach. Przecież nie zapomniał jak się gra, to utalentowany i normalnie skuteczny rozgrywający. Czekam jeszcze na jego skuteczność, gracz obwodowy musi punktować. To kwestia psychiki, on potrafi to robić. Wierzę w niego, bo wiem jak potrafi grać.
Doszedł do was Doaks, który zmienił Turnera. Zrobił pana zdaniem postęp w ciągu zeszłego sezonu?
-
Nic więcej tylko profesjonalista. Nie potrzebowaliśmy czekać na niego miesiąc aż zbuduję formę. Sam trenował i dbał o siebie ostatni miesiąc i jak widać, jest w świetnej formie. Poza tym to bardzo solidny człowiek, może być przykładem dla kolegów jak należy trenować i przygotowywać się do meczów. Wie czego chce i dąży do tego, to jest w tej chwili już gotowy zawodnik, którego wiele nie muszę uczyć.
Co w ogóle było przyczyną rozstania z Rahshonem Turnerem?
-
Nie pomagał mi na tyle, na ile liczyłem. Przed jego przyjściem szczegółowo mu mówiłem, czego od niego oczekuję. To już gracz starszy, więc były pewne obawy o jego nastawienie. Nie wyglądała nasza współpraca tak jak miała, i nie mówię tu o samych meczach.
Czyli sprawy zdrowotne nie były tu istotne?
-
Nie, kontuzja nie było bezpośrednim powodem naszego rozstania. Co prawda kontuzję złapał, ale to nie było tu najważniejsze.
Bardzo szybko dogadaliście się z Doaksem i Tillerem, byliście już wcześniej w kontakcie?
-
Nie. To robota tych ludzi, którzy nimi kierują. Sprawa była otwarta już od początku sezonu. Wiadomo, o co wtedy chodziło. My ich bardzo chętnie widzieliśmy w składzie na nowy sezon. Chcieli zarabiać więcej, a my im tego nie mogliśmy dać. Życie tak się potoczyło, że zostali na lodzie, i pojawiła się szansa powrotu.
To, że się znacie to dla pana duży pozytyw, w czasie sezonu mało jest już czasu na eksperymenty.
-
Na pewno tak, jak znam człowieka to już nie mogę się pomylić w stosunku do niego. Najpierw się patrzy na umiejętności, potem jak już się kogoś pozna jest różnie. My nie mieliśmy z nimi problemów, to uparci chłopcy, walczyli i mocno trenowali. Cieszymy się, że znów są z nami. Tiller to nie jest jakiś wybitny strzelec, ani rozgrywający. To jest chłopak przede wszystkim z wielkim sercem i charakterem do gry. Dlatego moim zdaniem miał problem ze znalezieniem drużyny. Zazwyczaj trenerzy szukają wyrazistych postaci, czy to rozgrywającego, czy typowego strzelca. To ani czysty rozgrywający ani rzucający. Jest uniwersalny i to jest jego duża przewaga nad Mattem. Ma wielkie serce i zawsze gra walecznie, a tego trochę u nas brakowało.
Mimo tych porażek widzi pan postępy w grze?
-
Zdecydowanie, i w grze i przede wszystkim podejściu. Pewne zachowania zostały zlikwidowane.
Największym pana problemem było chyba to, że co mecz zawodziło co innego. Ciężko w takim wypadku coś przewidzieć.
-
To jest racja, ciężko coś zrobić jak drużyna co mecz szokowała mnie w coraz to inny sposób. To był naprawdę duży szok, gdy w parę dni rozsypała się cała gra, i do końca nie wiadomo czemu. Każdy ma słabe momenty, Kuba Dłoniak miał dwa gorsze mecze, ale wyszedł z tego bo takie rzeczy się zdarzają, nikt nie jest automatem. Jeśli ktoś nie potrafi się przełamać 6-7 meczów to już jest istna tragedia.
W ligowym meczu z Polpharmą chyba w pewnym momencie brakło właśnie rozegrania.
-
No tak było, straty plus głupie rzuty i sprawa załatwiona. Dzień później było zupełnie inaczej, też goniliśmy ale było myślenie w tej grze. Gospodarzom bardzo zależało na tym pucharze, sam fakt, że trener zapłacił posadą za ten mecz. To drużyna pucharowa, która lubi te rozgrywki, i chcieli sobie powetować słabe wyniki w lidze. Znów było za dużo strat bo 14, choć i tak lepiej niż dzień wcześniej gdy było ich aż 19.
Wygrana na pewno cieszy, a jeszcze bardziej dobra gra, ale na pewno wolałby pan wygrać ten mecz ligowy.
-
Jasne, że tak. Nie ma co wybrzydzać, taka wygrana była potrzebna, i cieszymy się zwłaszcza z gry zespołu. Nie można nad tym płakać, trzeba wychodzić i pokazać co się umie. Ciągle im powtarzam, że można przegrać ale nie można kończyć meczu z gwizdami kibiców bo to jest wobec nich nie fair. Często można dostać większe brawa za waleczną postawę i walkę gdy się przegra niż wygraną po marnej grze. Ludzie takie rzeczy doceniają i po to przychodzą.
Awans do kolej rundy w Pucharze Polski może być ważny jeśli chodzi o zgrywanie drużyny. Więcej meczów pomoże się lepiej zgrać dwóm graczom którzy doszli.
-
Na pewno tak, i to może być pomocne. Należy pamiętać, że wciąć czekamy na Krzyśka Krajniewskiego. Pełni ważną rolę w drużynie, ważniejszą niż się pewnie wszyscy spodziewali. Mogłem go wpuszczać i łatać słabsze momenty Dłoniaka czy Alexandra. Był klamerką która pomogła dopinać grę. Bardzo teraz tego brakuje. Zostają młodzi chłopcy, przed którymi dużo nauki. Kuba Patoka ma duże możliwości, ale jeszcze mnóstwo nauki przed nim, poza tym potrzebuje dużo doświadczenia by grać na takim poziomie.
Kiedy można oczekiwać powrotu Krajniewskiego?
-
Pewnie w połowie grudnia, jeszcze trochę ma mieć gips. Potem czeka go trochę czasu na powrót i rozruszanie ręki. Na drugą rundę powinien być gotowy, na pewno nie będę ryzykował jego zdrowia, ma być w pełni gotowy.
Liderem i prawdziwym kapitanem jest Jakub Dłoniak, takie było założenie przed sezonem?
-
Wiedzieliśmy jakie są jego atuty. To prawdziwy strzelec, który świetnie się spełnia w tym zespole. Dużo rzuca i dużo trafia, trzeba z tego korzystać bo to jego znak firmowy. Rozgrywający i Alexander mieli słabszy okres, w zasadzie wtedy sam ciągnął grę i dawał sobie z tym rade.
Przed wami ciężki mecz z Asseco Prokomem, mistrzem Polski. Drużyna Kemzury jednak nie zachwyca, w czym widzicie swoją szansę?
-
Na własnej hali w tej lidze można wygrać absolutnie z każdym. Anwil wygrał z nimi w niedzielę, grając dobry mecz. My zagraliśmy z Anwilem też dobry mecz, więc uważam, że na pewno powalczymy. Warunkiem jest jednak to, że zagramy na swoim dobrym poziomie z początku sezonu. Jeśli zagramy jak 3-4 kolejki temu to nie ma o czym nawet myśleć.
Wygrana w pucharze cieszy, a jeszcze bardziej cieszy gra. Drużyna udowodniła sobie, że stać ich na dobrą i skuteczną grę.
-
I to mnie cieszy najbardziej. Takich rzeczy się nie zapomina. Dużo rozmawiamy, i pewne rzeczy zaczynają rozumieć. Nie lubią przegrywać i są zdeterminowani. Ta waleczność i wola wygranej powinna być widoczna na parkiecie. Zawsze można przegrać, ale zawsze też trzeba dać z siebie wszystko i nie odpuszczać nawet jak nie idzie.