Od początku rozgrywek Michał Chyliński imponuje walecznością i skutecznością. W każdym spotkaniu na szczeblu Tauron Basket Ligi rozpoczynał spotkanie swojej drużyny w wyjściowej piątce. Na parkiecie spędzał przeciętnie 31 minut, a w tym czasie zdobywał dla zespołu ze Zgorzelca ponad 14,5 pkt. Nierzadko kapitan PGE Turowa trafiał do kosza w ważnych momentach spotkań. Gołym okiem było widać, że koszykarz był głodny gry także w Zjednoczonej Lidze VTB. Wyróżniał się w każdym meczu, a przeciw utytułowanym Chimkom Moskwa rzucił 23 punkty. Niewiele gorzej szło mu w pozostałych meczach. Z pewnością podobnie byłoby w niedzielnym pojedynku ze Spartakiem St. Petersburg. Niestety kapitan ze Zgorzelca w pierwszych minutach meczu musiał opuścić parkiet przy pomocy kolegów z drużyny. Ludzie życzliwi sympatycznemu koszykarzowi zamarli. Wszystko przez to co spotkało Chylińskiego w przeszłości. Chyliński w 2010r. doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na cały sezon. Widząc go na trybunach podczas spotkań we Włocławku czy Poznaniu nie trudno było zobaczyć, jak bardzo cierpi i pała chęcią powrotu na parkiet.
Gdyby doszło do powtórki w momencie gdy teraz jest w wyśmienitej formie jego kariera mogłaby ponownie zostać poważnie zahamowana. Z pewnością jego absencja wpłynęłaby na grę zespołu ze Zgorzelca, namieszała w planach trenera Miodraga Rajkovicia, a co za tym idzie utrudniłaby osiąganie dobrych rezultatów.
Na szczęście uraz okazał się niegroźny. - Podkręciłem kostkę. Noga troszeczkę boli, podpuchła, ale to w takich sytuacjach normalne. Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu. Z każdą godziną powinno być coraz lepiej - powiedział kapitan Turowa.
Nie jest wykluczone, że koszykarz w czwartek będzie do dyspozycji trenera Miodraga Rajkovicia, kiedy Turów zagra z Rosą, rozpoczynając tym samym drugą część sezonu zasadniczego TBL. O tym czy Michał Chyliński wsiądzie do autobusu wyjaśni się przed wyruszeniem czarno-zielonych do Radomia. Początek spotkania PGE Turowa z Rosą w czwartek o godz. 18.