Do przerwy nie byliśmy świadkami porywającego widowiska. W poczynaniach obu drużyn sporo było niedokładności i niecelnych rzutów. Ani gospodarze, ani też goście nie byli w stanie narzucić swojego stylu, toteż toczyła się wyrównana walka. Niemniej wart podkreślenia jest rezultat po 20 minutach starcia - Trefl schodził na przerwę prowadząc... 27:23.
Nie był to imponujący rezultat, ale na szczęście cały mecz rozkręcił się w drugiej połowie. Wówczas to słupszczanie doszli do głosu i nie tylko odrobili straty, ale nawet objęli prowadzenie. W 27. minucie "Czarne Pantery" wygrywały nawet 40:34. Podopieczni Mariusza Niedbalskiego grali jednak w swoim stylu - po przestoju rozkręcili się i doprowadzili do niezwykle ekscytującej końcówki. Ekscytującej, bo niespełna minutę przed końcem zdołali postawić się w korzystnej sytuacji. Ale finisz należał do słupszczan, którzy zdołali zachować zimną krew.
Mimo niskiego wyniku aż czterech zawodników przyjezdnych zdołało przekroczyć granicę 10 punktów, co pokazuje, iż siłą była zespołowość i wszechstronność. W przypadku gospodarzy nie można powiedzieć tego samego - zawiódł przede wszystkim Filip Dylewicz, który rozegrał najsłabsze zawody w tym sezonie.
Energa Czarni najwyraźniej mają patent na wicemistrzów Polski, bo już po raz trzeci w tym sezonie zdołali wygrać z sopocką ekipą. Dla słupszczan ta wygrana ma jeszcze większy wymiar, bo udało im się przerwać serię porażek, która rozpoczęła się wraz z drugim etapem TBL. Natomiast Trefl przegrał po raz drugi z rzędu. Poprzednia taka passa trafiła się tej drużynie nieco ponad dwa miesiące temu.
Trefl Sopot - Energa Czarni Słupsk 59:64 (18:16, 9:7, 13:22, 19:19)
Trefl: Waczyński 18, Spralja 13, Turner 10, Stefański 6, Harrington 2, Looby 2, Davis 2, Michalak 2, Dąbrowski 2, Dylewicz 2.
Energa Czarni: Nowakowski 13, Brandwein 13, Gadri-Nicholson 12, Kostrzewski 12, Trice 5, Abernethy 5, Tomaszek 2, Dutkiewicz 2, Dabkus 0.