Adam Popek: Spotkanie z Artego było ważnym w kontekście walki o topową lokatę w ekstraklasie, jednak nie udało wam się rozstrzygnąć go na swoją korzyść. Zastrzeżenia chyba można kierować zwłaszcza do postawy w ataku?
Justyna Żurowska: Tak i generalnie stylu w jakim przegrałyśmy. Nie ukrywajmy, nie przystoi nam prezentować się w taki sposób. Zastanawia mnie fakt, że jak triumfujemy to często różnica wynosi przynajmniej kilkanaście "oczek", ale gdy jest źle, przeciwnicy są lepsi również o podobny dystans.
W niedalekiej przeszłości dało się zaobserwować podobne historie.
- Świetnie pamiętam przecież potyczki w Gyor i Pruszkowie. Skąd wynika takie tąpnięcie, że nagle powiedzmy całość się psuje? Trudno stwierdzić. Jednak w sporcie trzeba umieć przyjmować też tego typu realia i radzić sobie z nimi.
Wydaje się, że wciąż pokutuje brak elementu zaskoczenia w ofensywie, przyspieszenia, jakiegoś błyskotliwego podania…
- De facto odkąd przyjechała Tina Charles przednia formacja praktycznie koncentruje się wokół jej osoby. Oczywiście dysponujemy zagrywkami pod skrzydłowe, ale i one potrafią znaleźć swój koniec u naszej center. Kiedy odznaczała się przynajmniej sześćdziesięcioprocentową skutecznością, a obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia, że dokonuje fantastycznych wyczynów było super. Ranga obwodu zaś spadała. Owszem, w założeniach powinien dodawać parę punktów, jednak nacisk kładziono gdzie indziej.
Nie okazało się to złotym środkiem.
- Tym sposobem zwyciężyłyśmy sporo pojedynków. Teraz natomiast gdy Tina nie zapewnia tylu procent ogólnej zdobyczy powstał problem. Szukamy naokoło trafień, których brakuje, lecz ciężko momentalnie się przestawić. Dokonałyśmy tej sztuki w konfrontacji z BK Brno. Pozostałe dziewczyny zafunkcjonowały i wówczas rzeczywiście pokazałyśmy zespołowość.
Tina natomiast nie wyróżniła się za nadto, ale wypadła solidnie po prostu jako jeden z elementów drużyny.
- Dokładnie. Nie wykonała tego do czego przyzwyczaiła przez wcześniejsze tygodnie, z tym że mapa oddanych rzutów wyglądała wszechstronniej. W minioną środę zaś mocno odbiegłyśmy od pożądanego schematu. Przez chwilę Alana Beard próbowała przejąć odpowiedzialność, ale nieszczęśliwie szybko odniosła kontuzję.
Nie uważasz, że reszta dziewczyn wobec forowania wywołanej w rozmowie strategii traci pewność siebie?
- Zawsze ciężko jest jeżeli przez kilka ładnych tygodni większość piłek dostaje jedna zawodniczka, a nagle inne zostają zmuszone, by częściej punktować. Niełatwo przetrawić podobny przeskok.
W takiej dyspozycji mistrzostwo Polski i udział w FinalEight Euroligi staną się nieosiągalne.
- Na pewno. Pokazując ten basket, co przeciwko Artego praktycznie można zapomnieć o pierwotnych założeniach. Podobny występ nie powinien zaistnieć, choć czasami przytrafia się właśnie drastyczna wpadka. Wspominałam już o porażkach z Matizol Liderem i Uni Gyor…
Dlatego o to zagadnąłem, bo nie chodzi o rzecz incydentalną. Proces się powtarza.
- Jeśliby przytoczyć najsłabsze występy, podobne zjawisko ma miejsce trzeci raz. Liczę, iż czwartego przypadku już nie będzie. Przypuszczalnie nastąpią jakieś zmiany w sposobie gry. Przeciwko bydgoszczankom nieźle spisywała się strefa. Pewnie mogłyśmy dłużej forować ten schemat. Notabene na wyjeździe wygrałyśmy z nimi właśnie dzięki takiej obronie. Jednak tutaj pytania trzeba skierować do sztabu szkoleniowego.