Wygrana Trefla Sopot na przekór niedowiarkom

Trefl Sopot był bezsprzecznie najlepszym zespołem podczas dwudniowego turnieju o Puchar Polski. Sopocianie nie byli stawiani w roli faworytów, ale po raz kolejny udowodnili wysoką klasę.

Karol Wasiek
Karol Wasiek

Eksperci przed weekendowym turniejem w gronie faworytów stawiali PGE Turów Zgorzelec oraz Asseco Prokom Gdynia. Tymczasem już podczas pierwszego dnia przekonaliśmy się, że w sporcie nie ma tak naprawdę faworytów, bo boisko szybko zweryfikowało dyspozycję poszczególnych zespołów. Gołym okiem było widać, że gracze Miodraga Rajkovicia są przemęczeni dalekimi podróżami do Kazachstanu, czy Rosji. Zgorzelczanie nie mieli za wiele argumentów w starciu z Treflem. Sopocianie od początku narzucili swój rytm gry, grali z dużą energią i zaangażowaniem, na co zawodnicy Rajkovicia nie potrafili odpowiedzieć. Jedynym graczem, który starał się przeciwstawić Treflowi był Damian Kulig.

- Nie był to nasz najlepszy mecz, nie byliśmy wystarczająco skupieni. Moi zawodnicy byli bardzo zmęczeni, gdyż mieliśmy do Koszalina najdłuższą drogę w sensie dosłownym. Ostatnio graliśmy w Tarnobrzegu i prosto stamtąd przyjechaliśmy tutaj. Wcześniej przez 7 dni byliśmy w podróży, gdyż graliśmy w Kazachstanie i Rosji - mówił po spotkaniu trener Rajković.

Druga drużyna kreowana przez ekspertów do wygrania tego turnieju - Asseco Prokom okazał się słabszy od AZS Koszalin. Goście z Gdyni zagrali bardzo kiepskie zawody, nie mając zbytnio na pomysłu na obronę Akademików. Grali chaotycznie w ataku, a o obronie też nie można powiedzieć za wiele "ciepłych" słów.

W niedzielnym finale naprzeciw siebie stanęły ekipy Trefla Sopot oraz AZS Koszalin. Lekkim faworytem byli ci pierwsi, ale w tym sezonie Akademicy ograli już sopocian u siebie. Było to co prawda dawno temu, ale goście z Trójmiasta do dzisiaj rozpamiętują tę porażkę, ponieważ prowadzili w tamtym spotkaniu różnicą 20 punktów, dając sobie zabrać zwycięstwo na samym finiszu.

O pierwszej połowie obie drużyny będą chciały zapomnieć jak najszybciej. Dużo nietrafionych rzutów, strat - tego niestety były pod dostatkiem. Później gra się nieco poprawiła, głównie za sprawą sopocian, którzy prowadzeni przez Filipa Dylewicza oraz Adama Waczyńskiego odnieśli zasłużony triumf. Puchar Polski po raz drugi z rzędu powędrował w ręce Trefla, który udowodnił, że trzeba się z nim liczyć w kontekście walki o mistrzostwo Polski.

- Dzisiejsze zwycięstwo na pewno nie spowoduje, że spoczniemy na laurach. Chcemy być w finale Tauron Basket Ligi i zrobimy wszystko, by tego dokonać. Będziemy dalej ciężko trenować, tak jak dotychczas, bo widać, że ta nasza praca przynosi zamierzony efekt - twierdzi Waczyński.

Sopocianie w swoich szeregach mają zawodników, którzy potrafią grać w tych najważniejszych meczach. Marcin Stefański, Lorinza Harrington, Waczyński, czy Dylewicz to są gracze, którym nie jest obca presja i sami powtarzają, że świetnie się z tym czują. - My sobie radzimy z presją. Cieszę się, że w końcu wygrywamy spotkania z najlepszymi zespołami w Polsce - dodaje Mariusz Niedbalski, dla którego był to pierwszy sukces w roli szkoleniowca Trefla Sopot.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×