Karol Wasiek: Chyba może być pan dumny z tego, jak zaprezentowała się reprezentacja Gruzji podczas całego turnieju?
Igor Kokoskov: Oczywiście, że jestem dumny. Proszę zwrócić uwagę na to, że musieliśmy sobie radzić bez Paczulii oraz Shengalii, którzy byli naszymi podstawowymi graczami podkoszowymi. Brakowało nam tego wzrostu podczas turnieju, nie będę tego ukrywał. Przestawiłem Sanikidze na pozycję numer cztery, ale on jest nominalną "trójką". Przed turniejem na pewno była jakaś mała frustracja, że nie mam tych graczy, ale szybko zacząłem się przyzwyczajać i uważam, że rozegraliśmy całkiem niezły turniej.
Odnieśliście co prawda tylko jedno zwycięstwo, ale podczas turnieju pokazaliście naprawdę wiele dobrego basketu. Tak to miało wyglądać?
- Jechaliśmy na ten turniej bez żadnej presji. Nikt w kraju nie oczekiwał od nas wielkich wyników. Mieliśmy przyjechać i pokazać, że umiemy walczyć, bić się o każdą piłkę. To miało nas cechować. Myślę, że te założenia zostały przez nas spełnione. To zwycięstwo z Polską pokazało prawdziwą gruzińską mentalność. Nie było tutaj najlepszego składu, ale to naród walczaków, którzy robią wszystko i nie poddają się przez 40 minut.
Pozostanie pan na stanowisku trenera reprezentacji?
- Moje relacje z ludźmi z federacji gruzińskiej są znacznie silniejsze niż uwarunkowania w kontrakcie (śmiech). Mam wielkie zaufanie do tych ludzi, nigdy mnie nie zawiedli. Jestem bardzo związany z zespołem. Mam kontrakt, ale na pewno usiądziemy do rozmów i będziemy analizować to, co się stało na EuroBaskecie. Myślę, że razem podejmiemy decyzję, która będzie dobra dla mojej rodziny, jak i dla zespołu.
Pan z reprezentacją Gruzji pracuje już od kilku lat. Długotrwała praca przynosi efekty?
- Wydaje mi się, że bardzo ważną rzeczą w pracy trenera reprezentacji jest kontynuacja. Nie można cały czas przeprowadzać zmian, ponieważ to nic nie daje, nie ma z tego żadnych korzyści. Uważam, że trener, który pracuje przez kilka lat może narzucić swój styl. Wówczas można odcisnąć jakieś piętno na tej reprezentacji. Tylko długotrwała praca może przynieść korzyści.
Kilku graczy odmówiło gry w reprezentacji Gruzji. Miał pan jakieś pretensje do Paczulii, czy Shengalii, że nie przyjechali na zgrupowanie?
- Nie, ponieważ to jest ich osobista decyzja, a mi nic do tego. Musimy zrozumieć zawodników, że po ciężkich sezonach nie zawsze mają siłę przyjechać na kadrę. Może dla kibiców jest to trudne do zrozumienia, ale niestety koszykarze też czasem muszą odpocząć, pobyć ze swoimi rodzinami. Wiadomo, że reprezentowanie kraju na wielkiej imprezie jest wielkim honorem, ale czasami trzeba też patrzeć na własne zdrowie. Musimy naprawdę cenić tych zawodników, którzy tutaj przyjechali, poświęcili swoje wakacje i przez 2 miesiące ciężko pracowali na to, żeby reprezentacja grała jak najlepiej. Chociaż z drugiej strony patrząc, to dla niektórych graczy taki przyjazd może być bardzo pożyteczny i dobra gra na takim turnieju może wywindować ich kariery mocno do przodu. Takim przykładem jest chociażby Jan Vesely z reprezentacji Czech, który pokazał kawał dobrego basketu i może jego rola w Washington Wizards znacznie wzrośnie. Wiadomo, że włodarze oraz trenerzy klubów NBA chcieliby, żeby ci zawodnicy cały czas byli na miejscu i trenowali pod ich okiem, bo wówczas to ryzyko jest mniejsze.
Prowadził pan Marcina Gortata w Phoenix Suns. Jest pan zaskoczony jego słabą postawą podczas turnieju?
- Trudno tak jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Wiem, że kibice z Polski oczekiwali, że będzie on dominował, ale on na boisku ma nieco inne walory - jest świetnym obrońcą. My w Gruzji mieliśmy podobny problem z Pachulią, od którego media wymagały, żeby w każdym meczu rzucał 30 punktów i miał 15 zbiórek. Nie da się tego zrobić w każdym meczu.
Przed mistrzostwami Vassilis Spanoulis powiedział, że EuroBasket powinien odbywać się co cztery lata. Podziela pan to zdanie?
- Uważam, że to byłoby rozsądne wyjście, bo wielu graczy nie decyduje się na przyjazd na kadrę, ponieważ są po prostu zmęczeni. Fajnie byłoby oglądać na takim turnieju wszystkie największe gwiazdy, ale one muszą czuć się komfortowo.
Od kilkunastu lat pełni pan rolę asystenta w klubach NBA. Jest pan gotowy do tego, żeby poprowadzić jakąś drużynę jako pierwszy szkoleniowiec?
- Tak, w każdej chwili trzeba być gotowym. NBA to jeden wielki biznes i wszystko się bardzo szybko zmienia. Trzeba być otwartym na wszelkie możliwości, aczkolwiek ja nie narzekam na swoją pracę. Jestem asystentem i naprawdę jestem dumny z tego, że mogę pomagać wielu znakomitym trenerom. To zaszczyt pracować z Larry Brownem, Mikem Brownem, Alvinem Gentrym.
Od przyszłego sezonu będzie pan asystentem w Cleveland Cavaliers. Co może pan powiedzieć o nowym klubie?
- Jestem podekscytowany tym, że będę pracował w nowej organizacji, która ma bardzo duże aspiracje. Mamy wielu utalentowanych zawodników, więc przyszłość stoi przed nami otworem.