Trochę mnie poniosło - rozmowa z Adamem Parzychem, koszykarzem Kotwicy Kołobrzeg

Nowy koszykarz Kotwicy Kołobrzeg w rozmowie ze Sportowefakty.pl opowiedział o swoich przygotowaniach i kłopotach ze znalezieniem klubu.

Patryk Neumann: Po trzech sezonach w I lidze trafiłeś do ekstraklasy. Chyba w najbardziej zaskakującym momencie?

Adam Parzych: Cieszę się, że jestem w ekstraklasie. To było zawsze moje marzenie, żeby w niej grać. W tym momencie znalazłem się w dobrych rękach, świetnej organizacji. Po raz kolejny mam znakomitego trenera. Był trener Aleksandrowicz, a teraz trener Szczubiał. Naprawdę wierzę w ciężką pracę. Dużą część wakacji spędziłem na trenowaniu. Cały proces przygotowania kosztował mnie wiele stresu, ale wierzę, że to da pozytywny efekt.

Sam trenowałeś przed tym sezonem, ale jak widać jesteś bardzo dobrze przygotowany.

- Gdy zostałem wyrzucony ze Spójni pojechałem do siostry, to nie miałem za bardzo dostępu do Sali. Siłownię robiłem na huśtawkach mojej chrześnicy. Podnosiłem silniki żeby być silniejszy. Robiłem przysiady z taczką i biegałem po lesie. Kiedy mogłem to grywałem na orlikach przy wietrze.

Długo szukałeś nowej drużyny. Kotwica to jedyny klub, który chciał cię sprowadzić do siebie?

- Pisałem maile i dzwoniłem do każdego klubu. Szukałem nawet w II lidze. Nikt nie chciał mnie przyjąć nawet na okres próbny.

Co możesz powiedzieć o współpracy z trenerem Dariuszem Szczubiałem?

- To trener najwyższej klasy. Pracował z reprezentacją Polski i różnymi klubami. Współpraca bardzo dobrze się układa. Trener tłumaczy, co robię źle. Przed każdym treningiem mówi, co mam poprawić. Małe elementy w każdym momencie gry mi pomagają. Cieszę się, że trener daje mi szansę i jest tak bardzo pomocny w sezonie przygotowawczym.

Zdajesz sobie sprawę, że konkurencja w Kotwicy będzie większa niż w I lidze, choć w sobotę wypadłeś bardzo dobrze, również na tle innych Polaków.

- Na pewno cały zespół bardzo ciężko pracuje. Mamy kilku doświadczonych koszykarzy. Oni również zostają po treningach i wykonują dodatkowe ćwiczenia. To jest piękne, bo widać, że wszyscy się starają i ten zespół chce wygrywać.

Dość szybko mogłeś się zmierzyć ze Spójnią. Chciałeś im coś udowodnić?

- Na pewno motywacja była bardzo wysoka. Wspominam bardzo dobrze pierwsze dwa lata w Spójni. Poznałem wielu fajnych ludzi. Moich przyjaciół, którzy przyszli mi kibicować. Jestem z nimi w stałym kontakcie. Często rozmawiamy i bardzo się cieszę, że mogłem się pokazać. Wciąż jestem na tym etapie, że nigdy się nie poddam, bo zawsze są ludzie za mną. Gram dla moich rodziców i najlepszych przyjaciół, dlatego zawsze czuję się pewny.

Miałeś też specjalny powód, żeby zagrać szczególny mecz.

- Mojemu bratu ciotecznemu Michałowi urodził się syn, Filipek. Chciałem, żeby dla niego był wielki mecz i dla niego zagrałem.

Ze Spójnią rozstaliście się chyba w niemiłej atmosferze, o czym świadczą twoje gesty w kierunku trenera po zdobywanych punktach w drugiej połowie.

- Nie chcę tego komentować. Adrenalina działa na meczach. Czasami przewyższa ona kulturę. Trochę mnie poniosło. Przepraszam, że tak wyszło.

Pierwszy mecz ligowy zagracie ze Stelmetem Zielona Góra. Niezłe wyzwanie, jak na debiut w TBL.

- Mistrz Polski z wieloma gwiazdami. O takich meczach każdy już myśli dwa tygodnie wcześniej. Damy z siebie wszystko i będziemy próbować walczyć o jak najwyższy cel.

Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.

Źródło artykułu: