O początku poprzedniego sezonu Tomasz Śnieg chciałby jak najszybciej zapomnieć. Trener Kestutis Kemzura kompletnie nie widział go w składzie, więc Śnieg zdecydował się pójść na wypożyczenie do Startu Gdynia, w którym grywał znacznie więcej. Później rozgrywający wrócił do łask i stał się drugim playmakerem w zespole. Później awansował na pierwszą "jedynką", po tym jak klub opuścił Łukasz Koszarek, na którego działaczy po prostu nie było stać. Jak wspomina tamtą sytuację Tomasz Śnieg? - Na początku sezonu kompletnie nie grałem. Cele były inne, niestety organizacyjne problemy doprowadziły do tego, że zawodnicy musieli odchodzić. Zostaliśmy praktycznie polskim składem i to otworzyło drogę do gry dla mnie. Dużo mi to dało, zyskałem sporo pewności siebie - mówi na naszych łamach nowy rozgrywający Energi Czarnych Słupsk.
Trudno nie zgodzić się ze słowami 24-letniego rozgrywającego, który pod koniec sezonu był jedną z wiodących postaci w zespole Andrzeja Adamka. W wielu meczach musiał grać po ponad 30 minut, bo nie miał żadnego zmiennika. Mimo to prezentował się na tyle dobrze, że został zauważony przez wiele klubów. - Myślę, że coś w tym jest, że dzięki dobrej grze w Asseco w końcówce sezonu udało mi się podpisać kontrakt w Słupsku. Z pewnością to działacze zauważyli. W Słupsku mamy solidną drużynę z bardzo dobrym trenerem. Myślę, że będziemy się liczyć w sezonie - dodaje Śnieg.
Czy sytuacja, która panowała wówczas w klubie jakikolwiek wpływała na postawę na parkiecie? - Można to poniekąd opisać, że żyliśmy w nieco "chorej" sytuacji, ale takie jest życie. Te rzeczy, które się działy nie były zależne od nas. W głowie na pewno to siedziało, ale jak już wychodziliśmy na parkiet to zapominaliśmy o tym, nie chcieliśmy nikomu robić na złość, bo to nie miałoby sensu. Walczyliśmy dla kibiców, klubu oraz miasta - zaznacza Tomasz Śnieg.