Karol Wasiek: Mogłoby się wydawać, że będzie wam trudno bez Michała Chylińskiego, ale radzicie sobie całkiem nieźle.
Filip Dylewicz: Na pewno szkoda, że Michał nie może grać z nami, ale J.P. Prince zastępuje go na bardzo wysokim poziomie. Brak naszego kapitana aż tak bardzo nie jest odczuwalny, ale nie ma co ukrywać, że z wielką niecierpliwością czekamy na to, jak dołączy do naszej drużyny z powrotem. To jest bardzo ważny element naszej układanki, jeden z najważniejszych zawodników w drużynie. Dojście Michała do treningów, meczów spowoduje, że będziemy grali jeszcze lepiej.
Widzę, że z każdym kolejnym meczem coraz lepiej prezentujesz się w barwach PGE Turowa Zgorzelec. Zgodzisz się z tym?
- Wydaje mi się, że poza tym pierwszym meczem z Kazaniem, w którym zagrałem bardzo słabo, to utrzymuje ten sam równy poziom. Trzeba zwrócić uwagę na fakt, że moja funkcja w zespole jest zgoła odmienna niż w Treflu Sopot. Być może punktowo nie wygląda to zbytnio spektakularnie, ale trener Rajković widzi mnie w nieco innej roli.
Czyli uaktywnisz się na play-offy?
- Dokładnie (śmiech). Punkty przyjdą w późniejszym terminie. W zeszłym roku miałem świetny początek, ale nieco gorszą końcówkę i tak naprawdę wszyscy pamiętają, że w rywalizacji z AZS-em Koszalin to właśnie Filip Dylewicz zawiódł. Wolę rozpocząć nieco spokojniej i przyspieszyć w samej końcówce. Wiem, że system trenera Rajkovicia jest skuteczny i on na pewno zaprocentuje w przyszłości. Bardzo dobrze współpracujemy ze sobą na boisku i to przynosi pożądany efekt w postaci zwycięstw. Mam nadzieję, że ta dobra passa będzie trwała jak najdłużej.
Wspominasz potyczkę z Koszalinem, ale sam jednak pewnie przyznasz, że PGE Turów ma nieco większy potencjał niż Trefl Sopot. Łatwiej ci się gra?
- Tak. Na pewno nie jest tak, że na moich barkach ciąży tak duża odpowiedzialność, tak jak to było w Treflu Sopot. Nie da się ukryć, że w PGE Turowie jest wiele jednostek, które mogą przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Nie jest to takie schematyczne granie, tak jak to czasami było w Treflu Sopot. Jesteśmy bardzo mocnym zespołem.
Wasze wyniki w lidze VTB są całkiem niezłe, Stelmet Zielona Góra bardzo dobrze radzi sobie w Eurolidze. Czyżby wreszcie polskie drużyny zaczęły coś znaczyć na arenie międzynarodowej?
- Myślę, że te wyniki powinny cieszyć kibiców oraz działaczy klubów. W poprzednich latach mieliśmy duży przestój i wydaje mi się, że teraz mamy okazję, żeby udowodnić na tej arenie międzynarodowej, że polska liga nie jest taka słaba, jak to wszyscy dookoła powtarzają. Wyniki Stelmetu naprawdę robią wrażenie. Z meczu na mecz grają coraz ciekawszą koszykówkę.
Miałeś okazję oglądać ich ostatni mecz w Eurolidze?
- Tak. Naprawdę bardzo się to oglądało. Trzymam za nich kciuki na arenie międzynarodowej. My również prezentujemy się całkiem nieźle. W każdym meczu nawiązujemy walkę z przeciwnikiem, przegraliśmy nieco pechowo z BK Donieck. Dobrze byłoby, gdyby ten kryzys na arenie międzynarodowej został zażegnany. Życzyłbym sobie, żeby te wyniki były jeszcze lepsze.
W niedzielę zapowiada się całkiem interesujący pojedynek w Zgorzelcu. Zmierzycie się z Energą Czarnymi Słupsk, którzy ostatnio są na fali...
- Zapowiada się bardzo ciekawe spotkanie. Wydaje mi się, że będzie ono stało na wysokim poziomie. Jestem zdania, że możemy być świadkiem całkiem niezłych pojedynków indywidualnych na poszczególnych pozycjach. Obie drużyny prezentują dość wyrównany poziom. Na pewno chcemy jednak wykorzystać atut własnego boiska. To będzie taki test dla naszego zespołu, ponieważ przyjeżdża do nas zespół, który plasuje się na górze tabeli. Jest pełna mobilizacja w naszej drużynie.