Karol Wasiek: W ostatnim meczu przeciwko PGE Turowowi Zgorzelec przejąłeś w pełni kontrolę nad wydarzeniami w ostatnich minutach. Niektórzy na trybunach na dowierzali, że jeden gracz może tak zdominować grę i zaczęli dopytywać, czy to aby na pewno A.J. Walton, a nie Chris Paul. Jak to było?
A.J. Walton: (śmiech) Myślę, że Chris Paul miałby nieco więcej asyst i mniej strat ode mnie. Miło, że ludzie tak o mnie mówią, bardzo im za to dziękuję. Aczkolwiek uważam, że w pierwszej połowie nie spisywałem się najlepiej. Gra nie przynosiła mi radości, zbyt często kreowałem akcje tylko i wyłącznie pod siebie. Zapominałem nieco o kolegach, którzy byli lepiej ustawieni. Dlatego ze względu na pierwszą połowę nie można powiedzieć, że był to mój mecz (śmiech).
Ale bądź co bądź to w drugiej połowie byłeś już nie do zatrzymania...
- Po prostu gra zaczęła przynosić mi więcej radości. Muszę powiedzieć, że to zasługa zarówno kolegów z drużyny, którzy pomogli mi "podnieść głowę do góry". Wówczas znó byłem sobą. Trener Dedek też miał w tym swój duży udział. To dzięki niemu staje się lepszy. Cieszę się, że w drugiej połowie odzyskałem swój rytm i udało mi się pociągnąć drużynę w najważniejszych momentach. Do tego wpadło kilka istotnych rzutów.
Jak ocenisz swoją drużynę po dziesięciu meczach?
- Mamy młodą drużynę, która z każdym meczem staje się coraz lepsza. Uważam, że bardzo ciężko trenujemy i ta praca przynosi nam efekty. Jestem zdania, że możemy pokonać każdego w lidze i zajść całkiem wysoko. Przed nami tak naprawdę długa droga, bo liga się dopiero rozkręca. Aczkolwiek jestem przekonany, że w drugiej połowie stycznia i w lutym nasza gra zacznie wyglądać jeszcze lepiej.
Można powiedzieć, że jesteś już liderem tego zespołu?
- Nie mogę tak powiedzieć, ponieważ liderem tego zespołu jest trener Dedek. On jest niesamowicie pozytywnym człowiekiem, który dokładnie wie, na co mnie stać. Daje mi oraz całej drużynie wiele energii. Mam nadzieję, że to widać na parkiecie (śmiech). Mówi się, że jeśli rozgrywający gra słabo, to cała drużyna prezentuje się w podobny sposób, dlatego muszę utrzymywać jak najwyższy poziom. Nie mogę być samolubny na boisku. Muszę w pierwszej kolejności zadbać o to, żeby moi koledzy mieli dobre pozycje. Dopiero później mogę myśleć o sobie.
Zdradź nam swoją tajemnicę, po trafionych rzutach wznosisz ręce do góry. Dlaczego to robisz?
- Jestem bardzo religijnym człowiekiem i wierzę w Jezusa. Podczas każdej prezentacji odmawiam modlitwę. Wiem, że Jezus jest ze mną przez cały czas, nawet wtedy, kiedy gram beznadziejnie. Po tych celnych rzutach chcę mu po prostu podziękować. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że to dzięki niemu mam talent do koszykówki.
Rozumiem, że z perspektywy czasu jesteś zadowolony ze swojej decyzji?
- Jestem bardzo pozytywną osoba i staram się na nic nie narzekać. Gdynia jest początkiem mojej tułaczki koszykarskiej. Nie wiem, gdzie będę grał za kilka lat, ale Gdynię będę wspominał bardzo ciepło. Lubię to miasto, tę drużynę i tych kibiców. Jeśli będę mógł tu zostać, to tak zrobię.
W piątek gracie przeciwko Treflowi Sopot. To szczególny mecz dla kibiców, a dla was, zawodników także?
- Słyszałem o rywalizacji tych drużyn oraz o tym, że w Trójmieście była kiedyś jedna drużyna, ale nastąpił rozłam. Uważam, że piątkowe spotkanie nie będzie szczególne, traktujemy ten mecz jako kolejny w lidze. Nie spodziewałbym się jakieś wielkiej wojny.
Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.