Korie Lucious rozpoczął sobotni pojedynek z Anwilem Włocławek na ławce rezerwowych, ale gdy tylko pojawił się na parkiecie, gra Rosy Radom zdecydowanie przyspieszyła. Amerykanin już do przerwy zdobył dziewięć punktów (siedem w drugiej kwarcie), a radomianie przegrywali różnicą jedynie trzech oczek, 39:42.
- Momentami nasza gra w defensywie mogła się naprawdę podobać. Były minuty, że graliśmy nieźle, ale niestety, tylko minuty. Przeplataliśmy je natomiast momentami bardzo słabej postawy, zarówno w ataku, jak i w obronie - mówił tuż po ostatniej syrenie amerykański rozgrywający.
To, co najgorsze dla Rosy, przyszło jednak po przerwie. Anwil pojął jak bronić przeciwko Luciousowi by ten nie rzucał punktów, ale popełniał straty. I choć 24-latek zdobył ostatecznie 17 oczek (7/10) i zanotował sześć asyst, miał również sześć strat. I niemały wkład w chaotyczną grę swojej drużyny.
- Wprost nie mogę uwierzyć, że popełniliśmy aż 21 błędów. Dzięki temu Anwil mógł grać z kontry tak często jak tylko chciał, co zresztą czynił. Te 21 strat to jakiś koszmar, tak samo jak 26 punktów straconych po szybkim ataku. Myślę, że nie byliśmy wystarczająco skoncentrowani w trudnych momentach i zamiast grać spokojniej, popełnialiśmy błędy - komentował Lucious.
Amerykanin był bardzo samokrytyczny po ostatniej syrenie, zdając sobie sprawę, że mimo wszystko nie zagrał dobrego meczu. - Starałem się robić przewagę w grze jeden na jednego, ale nie wszystko poszło dobrze. Popełniłem masę błędów i wiem, że to nie może się powtórzyć. Trzeba wyciągnąć wnioski po tym meczu. Do końca rundy zasadniczej jeszcze długa droga, nadrobimy ten mecz - zakończył playmaker.