Karol Wasiek: Dlaczego nigdy nie zdecydowałeś się na wyjazd zagraniczny?
Paweł Leończyk: (chwila zastanowienia)... Widocznie jeszcze nikt nie zainteresował się moją osobą. Może też sam nie byłem gotowy do tego, żeby wyjechać za granicę? Chciałbym spróbować i nie będę tego ukrywał. Musi być jednak dobra propozycja. Nie chcę wyjeżdżać na siłę, tylko po to, żeby wyjechać. Takie coś dla mnie nie ma sensu. Chcę zagrać w lepszej lidze niż TBL. Jak na razie nie było jednak poważnego rozważania na ten temat.
Nigdy nie otrzymałeś żadnej propozycji?
- Coś tam się pojawiało, ale były to raczej wstępne zapytania. Dalszych rozmów jednak nigdy nie było. Zresztą też nie chcę się zbytnio na ten temat wypowiadać, ponieważ tymi sprawami zajmował się mój agent. Pamiętam, że gdy miałem 19 lat i grałem w młodzieżowej reprezentacji Polski to wówczas pojawiały się takie propozycje, żebym przyjechał na treningi do drużyn z Francji i Niemiec, ale ja się na to nie zdecydowałem.
Dobry agent jest też jakby czynnikiem ułatwiającym możliwość wyjazdu zagranicznego?
- Myślę, że tak. Powiem więcej, to jest podstawa. Wydaje mi się, że jeśli jako polski gracz chciałbym wyjechać za granicę, to potrzebowałbym agenta, który to wszystko załatwi. Przecież nie mam żadnych kontaktów, nie znam ludzi pracujących w klubach. Tutaj w światku polskim jest nieco inaczej, bo każdy może do siebie zadzwonić i porozmawiać na dany temat. Jestem zdania, że ta funkcja menedżera jest potrzebna z racji tego, iż w momencie kiedy coś źle się dzieje w klubach, to właśnie on zajmuje się tymi sprawami. Ja jestem od grania, a nie od chodzenia i pytania: "kiedy będą pieniądze". Nienawidzę takich rozmów. W takiej roli bym się zresztą niedobrze czuł i dlatego mam właśnie agenta. Ja z prezesem bardzo chętnie porozmawiam na temat mojej roli w zespole, jak ma wyglądać drużyna. Najbardziej mnie interesuje jednak rozmowa z trenerem i na tym bardzo mi zależy. A tym, co jest w kontrakcie, niech zajmuje się mój agent.
Miałeś kiedyś taką sytuację, że w trakcie sezonu musiałeś korzystać z usług agenta?
- Pewnie się zdarzało, ale to sporadycznie. Zresztą, ja nie jestem jakiś "w gorącej wodzie kąpany" (śmiech).
Oglądając twoje statystyki tam jedna cyfra mi się nie zgadzała - tylko 11 meczów w barwach Turowa Zgorzelec. To okres, o którym chciałbyś jak najszybciej zapomnieć?
- Absolutnie, że nie. To prawda, że nie grałem tam dużo, ale sporo się tam nauczyłem. Wówczas moim trenerem był Saso Obradović i sporo z nim rozmawiałem na ten temat. Wiedziałem, że idąc do Turowa, będzie mi ciężko o dużą ilość minut. Zdawałem sobie jednak z tego sprawę. Wyszło jak wyszło, ale to było naprawdę dobre doświadczenie. Miałem przyjemność obcować na treningach z zawodnikami typu: Adam Wójcik, Michael Wright, Robert Witka. Trener Obradović był również wielką osobistością. Wiadomo, że to nie był dla mnie łatwy okres, ale jestem przekonany, że dużo z tego wyniosłem.
Jak wspominasz współpracę z trenerem Obradoviciem? To było naprawdę wielkie nazwisko, ale kompletnie się nie sprawdził…
- Ciężko powiedzieć, dlaczego wówczas się nie udało. Od samego początku mieliśmy pewne problemy ze składem, bo część zawodników była na kadrze, z kolei działacze nie mogli jakoś trafić w graczy zagranicznych. Przyszedł w końcu Michael Wright, który indywidualnie robił wielką różnicę, ale pomimo jego dobrej gry, to brakowało nam wyników.
Jakim on był trenerem?
- Podchodził bardzo profesjonalnie do swojego zawodu i tego samego wymagał od nas. To było dla mnie w porządku sytuacja. Treningi były ciężkie. Nowością było dla mnie to, że trener oczekiwał tego, że zawodnicy już na sam początek zajęć są przygotowani w 100 procentach. Załóżmy, że rozpoczynaliśmy treningi o godzinie 18.00 to już od samego początku gramy na pełnym kontakcie, bez żadnej rozgrzewki, którą de facto zawodnik musiał sam zrobić przed zajęciami.
Nie było chemii w zespole?
- Możliwe, że było nieco za dużo indywidualności i te role nie każdemu odpowiadały. Może to właśnie powodowało, że ten zespół nie był do końca zbilansowany. Myślę, że mieliśmy kilka niezłych spotkań za czasów Obradovicia, ale przydarzały się nam też bardzo słabe mecze. Prawda jest taka, że takie pojedynki nie mogą się przytrafiać ekipie z takim potencjałem.
Trenera Obradovicia zastąpił wówczas Andrej Urlep, ale zaraz po tym odszedłeś. Dlaczego?
- Nie musiałem odchodzić. Trener Urlep powiedział mi, że mogę zostać i walczyć o swoje minuty, ale nie ma co ukrywać, że ja byłem dopiero czwartym graczem w rotacji pod koszem. Później doszło jeszcze dwóch innych zawodników, których ściągnął trener Urlep. Jednak, gdy trener bierze sobie nowych wykonawców, to nie po to, żeby oni siedzieli sobie na ławce. Gdy jesteś szóstym graczem w rotacji to raczej ciężko o minuty. Była propozycja ze Słupska, więc zdecydowałem się z niej skorzystać.
To było chyba dla ciebie wówczas nowe doświadczenie, że w trakcie sezonu zmieniłeś klub.
- To była dla mnie pierwsza taka sytuacja w karierze, kiedy w połowie sezonu zmieniałem klub. Byłem po prostu "spragniony" gry i paradokslanie to była dla mnie łatwa decyzja. Nie ukrywam, że wówczas bardzo mocno zaangażowałem się w to, żeby jak najszybciej rozwiązać ten kontrakt. Pamiętam, że cała sytuacja ciągnęła się około dwóch tygodni. Nie było tak naprawdę końca tej sytuacji. Już myślałem, że wyjeżdżam z tego Zgorzelca, a tutaj coś stanęło na drodze. I tak przez całe dwa tygodnie. Sam poszedłem do prezesa i porozmawialiśmy sobie szczerze. To był piątek rano i dostałem wówczas odpowiedź pozytywną od prezesa. W półtora godziny się spakowałem i pojechałem do Słupska, a w sobotę zagrałem już mecz ligowy.