Larry Bird - z piekła do raju cz. III

Larry Bird na Indiana University wytrzymał zaledwie dwadzieścia cztery dni. - Przyjedź tu i zabierz mnie stąd. Chcę wrócić do domu - powiedział w rozmowie telefonicznej z wujkiem Amosem Kernsem.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Był rok 1974, a młody koszykarz czuł się totalnie zagubiony w nowym środowisku. Przytłaczał go rozmiar uczelni, w której nauki pobierało wówczas około trzydzieści trzy tysiące studentów. - W jednej sali wykładowej zmieściłaby się połowa West Baden - obrazuje. Chłopak narzekał również na brak pieniędzy. Wyjechał na studia z siedemdziesięcioma pięcioma dolarami w kieszeni. W szafie miał sześć par dżinsów, jedne spodnie galowe, kilka koszul i koszulek oraz tenisówki. Nie posiadał nawet sportowej kurtki czy eleganckich butów. Pokój w kampusie dzielił jednak Jimem Wismanem, na którego zawsze mógł liczyć. Jego nowy kolega był synem kuriera, lecz przy Birdzie prezentował się niczym milioner. - Skończyło się na tym, że ciągle chodziłem w jego ubraniach. Dawał mi też pieniądze, kiedy ich potrzebowałem - wspomina Larry. - Mówiłem do siebie: ile jeszcze mogę korzystać z jego ciuchów i brać od niego kasę? W końcu nie wytrzymał i wrócił do domu.

Georgia nie była zaskoczona decyzją syna o rzuceniu studiów. Już od pierwszego dnia pobytu w kampusie dzwonił do niej i narzekał jak źle się czuje w Bloomington. Kobieta próbowała przekonać go do zmiany decyzji, ale nic nie wskórała. Po czasie zaczęła obwiniać samą siebie o to, że namówiła Larry'ego do pójścia na Indiana University. Wiedziała, że nie jest gotowy na podjęcie takiego wyzwania, a mimo wszystko podpisała papiery, które dostarczył jej trener Bobby Knight. O samym coachu wypowiadała się dość krytycznie: - On nie werbuje chłopców za to, co są w stanie dać drużynie. On formuje ich na takich graczy, jacy są mu potrzebni. Nie sądzę, że byłoby to dobre dla Larry'ego. On by go zniszczył.

Wypowiedzi matki Birda sprawiły, że w kuluarach mówiło się, iż to konflikt z trenerem przyczynił się do powrotu chłopaka z West Baden w rodzinne strony. Sam koszykarz na każdym kroku jednak temu zaprzecza, a o słynącym z niebywałej porywczości szkoleniowcu wypowiada się w samych superlatywach. Twierdzi, że Bloomington opuścił tylko dlatego, że czuł się przytłoczony wielkością uczelni. - Uwielbiałem trenera Knighta - tłumaczy. - Uważam go za najlepszego coacha w kraju. Być może jest on trochę nieprzyjemny dla swoich zawodników, ale jeśli człowiek się przyzwyczai, to po czterech latach będzie o wiele lepszym graczem. Jedna z plotek głosiła, że Bird opuścił uczelnię po tym jak trener rzucił w niego koszem na śmieci. - Zapowiadał się na niezłego zawodnika, a ja byłem bardzo zawiedziony, kiedy dowiedziałem się, że odchodzi - wspomina coach. - Wychował się jednak w niewielkiej mieścinie i po prostu nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić.

Larry z Bloomington dostał się do domu autostopem. Georgia namawiała go, żeby nie porzucał edukacji i zapisał się na dwuletnie studia w pobliskim koledżu Northwood. Chłopak był entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu. Wycofał się jednak, gdy okazało się, że jeśli zagrałby w choć jednym meczu tamtejszej drużyny, to marzenia o występach w lidze uniwersyteckiej musiałby odłożyć na dwa lata. Podjął pracę w Departamencie Higieny Środowiska we French Lick. Jeździł śmieciarką, ustawiał znaki zakazu parkowania, pomagał w łataniu dziur w drogach oraz odśnieżaniu ulic. Zarabiał 150 dolarów tygodniowo i był szczęśliwy. - Zaoszczędziłem trochę pieniędzy i kupiłem sobie pierwszy samochód - chevroleta z 1964 roku - wspomina. - To był szrot jakich mało, ale mi pasował.

Praca pracą, lecz Larry Bird nie mógł zapomnieć o swojej największej miłości - koszykówce. Grał w lidze amatorskiej w zespole Hancock Construction. Jego drużyna dotarła do finału rozgrywek, w którym uległa ekipie z Detroit. Spotkanie odbyło się w stolicy stanu Iowa, Des Moines, a chłopak z West Baden rzucił 34 punkty i zebrał z tablic 35 piłek. Statystyki młodzieńca wskazywały jasno, że wśród amatorów marnuje on swój potencjał. Fani Birda byli podzieleni: część z nich twierdziła, że powinien grać dla Northwood, a inni uważali, iż musi koniecznie wrócić na Indiana University. Larry czuł na sobie presję tłumu i nie potrafił sobie z nią poradzić, więc usunął się w cień.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Birdowi na myśl o powrocie do szkoły robiło się słabo. Od razu przypominał sobie piekło, jakie przeszedł w Bloomington. Ludzie, których miał wokół siebie, byli jednak bardzo zdeterminowani, żeby mu pomóc spróbować jeszcze raz. Do takich osób należał Bill Hodges - asystent trenera na Indiana State University w Terre Haute. Pewnego dnia Larry po całodniowej fizycznej harówce miał wystąpić w meczu przeciwko Indiana All-Stars. Wydawało się, że nie wytrzyma na boisku nawet pięciu minut, a on zdobył 43 "oczka" i zebrał 25 piłek, prowadząc swój team do zwycięstwa. Wszystko to widział Hodges, który coraz częściej przyjeżdżał oglądać Birda w akcji. Chłopak nie chciał jednak z nim rozmawiać i unikał go na wszelkie możliwe sposoby. Coach był jednak nieugięty i w końcu namówił gwiazdora z West Baden na krótką pogawędkę, podczas której zaprosił go na spotkanie z głównym trenerem Indiana State University - Bobem Kingiem. Georgia widząc zaangażowanie Hodgesa nie miała wątpliwości, że jej syn posiada talent, którego nie wolno mu zmarnować. Zdawała sobie sprawę, że nikt nie czyniłby takich starań o pierwszego lepszego młodzieńca potrafiącego rzucać celnie piłką do kosza. - Twój tata od początku mówił, że ta szkoła to najwłaściwszy wybór - powiedziała Larry'emu. - Bill Hodges zwyciężył, ponieważ był niesamowicie wytrwały - powie dorosły Bird. - W końcu miałem go już dość i postanowiłem pójść na tę uczelnię.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×