Michał Fałkowski: Tylko AZS Koszalin wchodził w grę, gdy zdecydowałeś już, że opuszczasz Ukrainę?
Krzysztof Szubarga: Z polskich klubów - tak. Były jeszcze jakieś inne opcje, zagraniczne, ale nie brałem ich w ogóle pod uwagę, więc nie wiem nic więcej ponad to, że coś tam się pojawiło. Po prostu uznałem, że jeżeli mam opuszczać Ukrainę, to tylko do Polski. Uznałem, że ciężko byłoby się zaadaptować w nowej lidze pod koniec sezonu.
Rozumiem, że inne kluby ukraińskie, niepewne swojej przyszłości, nie zabiegały o ciebie?
- Nie było takich rozmów. Zresztą, chyba tylko Khimik Jużnouralsk i Budivelnyk Kijów jako jedyne zatrzymały w swoich składach koszykarzy zagranicznych lub straciły niewielu graczy. W pozostałych klubach wszystko dzieje się w drugą stronę, zawodnicy odchodzą.
Twoje odejście spowodowane było tylko kwestią polityczną?
- Tak. Po prostu moja rodzina została tutaj i bardzo się martwiła. Rozmowy na skype już nie pomagały i trzeba było podjąć decyzję. Uznałem, że nie mogę narażać zarówno swojej rodziny jak i siebie samego na dodatkowy stres spowodowany całą sytuacją i wróciłem do Polski.
Protesty i zamieszki na Ukrainie rozpoczęły się już w listopadzie. Dlaczego dopiero teraz zdecydowałeś się opuścić ten kraj?
- Zamieszki zamieszkami, działy się przede wszystkim w Kijowie, 500 kilometrów od Mikołajewa. Aczkolwiek byliśmy w Kijowie na meczu jakoś w styczniu, tuż po nowym roku, pamiętam bardzo ciężki mecz, przegraliśmy po dwóch dogrywkach, to muszę przyznać, że mieszkaliśmy w hotelu blisko Majdanu i to był mocny widok. Ale generalnie zamieszki nie były jakimś większym problemem. Poważnie zaczęło się robić, gdy na Ukrainę weszły rosyjskie wojska…
Ale w Mikołajewie było spokojnie?
- Tak. Były co prawda jakieś dwie-trzy manifestacje, chociaż nie, to były raczej jakieś przemarsze główną ulicą. Pomachali flagami, pokrzyczeli i sobie poszli.
W klubie nie robiono ci problemów z tego powodu, że chcesz opuścić klub?
- Działacze raczej byli wyrozumiali. Oczywiście, pytali czy nie ma jakiejś szansy bym został na Ukrainie i nie do końca byli zadowoleni z mojej decyzji, ale jednak zrozumieli ją. Ja też ich rozumiałem, bo w końcu terminarz był taki, że najważniejsze mecze do końca sezonu zasadniczego, czyli te mecze z rywalami wyżej od nas, mieliśmy u siebie. A przecież te drużyny potraciły zawodników dużo wcześniej, niż ja odszedłem i w Mikołajewie chcieli to wykorzystać, kwalifikując się do play-off. Kiedy jednak przedstawiłem swoje stanowisko szybko doszliśmy do polubownego rozwiązania umowy.
Podpisałeś kontrakt z AZS Koszalin, z którym byłeś blisko podpisania umowy już kilka miesięcy wcześniej…
- A to ja nic takiego nie wiem, że byłem blisko. Jakieś rozmowy rzeczywiście były prowadzone, ale to nie były negocjacje. Raczej rozmowy, zapytania, ale bez konkretów.
Jak oceniasz ten kilkumiesięczny pobyt na Ukrainie?
- Bardzo dobrze. Jestem bardzo zadowolony, że podpisałem kontrakt na Ukrainie i po raz pierwszy w swojej karierze uznałem, że trzeba spróbować sił zagranicą. W końcu zetknąłem się z inną sytuacją, zobaczyłem co to znaczy być obcokrajowcem w lidze i muszę przyznać, że to było bardzo ciekawe doświadczenie. Przede wszystkim konkurencja na Ukrainie jest dużo większa niż w Polsce. Nie chodzi o to, że jest więcej drużyn, ale to, że w prawie każdej drużynie na pozycjach jeden i dwa są Amerykanie. Ukraińskie kluby raczej nie powierzają rozgrywania swoim koszykarzom. Wolą zatrudniać bardziej doświadczonych zawodników, ogranych w Europie.
Inne pieniądze…
- Na pewno. W Polsce większość Amerykanów to zawodnicy albo świeżo po uniwersytetach albo bez doświadczenia z czołowych lig Europy. Na Ukrainie kluby mają takie pieniądze, że biorą zawodników z mocniejszych lig.
Na Ukrainie grał Marcus Ginyard. Utrzymywaliście kontakt?
- Kontaktu nie utrzymywaliśmy, ale porozmawialiśmy przed meczem. Pokonaliśmy Azovmash kilkoma punktami (99:91 - przyp. M.F.).
Być może kibice tego nie wiedzą, ale w ukraińskim zespole byłeś kapitanem drużyny i podobno odebrałeś opaskę bardzo doświadczonemu koszykarzowi… Jak do tego doszło? Dał znać o sobie słynny charakter Krzysztofa Szubargi?
- Na pewno mój charakter musiał zadziałać. O wszystkim zadecydował trener Agris Galvanovskis, który po kilku meczach sparingowych podszedł do mnie i powiedział, że to ja będę kapitanem, a nie 32-letni Aleksiej Onufriew. Byłem, przyznam, bardzo zdziwiony, bo Aleksiej był kapitanem tej drużyny od wielu lat i ogółem grał w Mikołajewie kilkanaście lat z tylko roczną przerwą Budivelnyku Kijów. A tymczasem trener uznał, że to mi powierzy opaskę.
Onufriew nie miał pretensji?
- Jeśli nawet, to skutecznie to maskował. Myślę, że to nie była dla niego łatwa sytuacja, ale ja, przychodząc do Mikołajewa, nie miałem zamiaru udawać nikogo innego. Pracowałem i zachowywałem się tak, jak w każdym innym klubie. I dostałem opaskę.
Twój charakter zadziała również w AZS Koszalin? Klub jest w bardzo trudnej sytuacji…
- Tak, rzeczywiście jesteśmy w trudnym momencie, ale ja uwielbiam takie sytuacje. Za chwilę mamy bardzo ważny mecz z Energą Czarnymi Słupsk na wyjeździe i po prostu musimy go wygrać. Wiem, że to jest spotkanie podwyższonego ryzyka, znam relację między oboma klubami, ale tak jak mówię, ja uwielbiam presję, presja mnie dodatkowo motywuje i jestem zdania, że po to wylewa się litry potu na treningach by właśnie grać w takich meczach.
To na koniec powiedz proszę: oglądałeś polską ligę będąc na Ukrainie?
- Tak, oczywiście.
Więc pewnie oglądałeś mecze Anwilu Włocławek i widziałeś w akcji Dusana Katnicia… Co myślałeś oglądając swojego następcę w tym klubie?
- To, co sobie myślałem, to moje i nie namówisz mnie też na żadne oceny. Od oceniania to jesteście wy, dziennikarze. My jesteśmy od grania.